Quantcast
Channel: Paulina blog

Makijaż jedną marką | Mac Cosmetics

$
0
0
Cześć! Postanowiłam kontynuować serię z makijażem jedną marką, ostatni post na ten temat cieszył się sporym zainteresowaniem. Na tapetę tym razem rzucam jedną z moich ulubionych marek - Mac Cosmetics. Kiedyś była to dla mnie marka nie do osiągnięcia, marka-marzenie. Teraz ją uwielbiam i jak tylko kończy mi się ulubiony produkt - kupuję kolejny. Dziś chciałam Wam opowiedzieć o moich ulubieńcach oraz polecić kilka kosmetyków, które są dla mnie mus have.


Makijaż, jaki wykonałam tymi kosmetykami to mój typowy "wychodny" makijaż. Jeśli widziałyście mnie na Meet Beauty - właśnie tak wyglądałam. Ujednolicona cera, podkreślone brwi, przydymiona kreska na oku i usta w kolorze nude. Tak czuję się najlepiej w ostatnim czasie. Jeśli jest to większa uroczystość dodaję kolejne kroki - albo mocniej przydymię oko, albo postawię na kontrastowe usta.


Baza

Jako podkład użyłam mojego ulubieńca wszech czasów. Świadczy o tym kolejne opakowanie w mojej kolekcji (a wierzcie mi, mam trochę podkładów...). Mowa tu o podkładzie Pro Longwear. Pięknie scala się z moją cerą. Nie podkreśla niedoskonałości i suchych skórek. Jego krycie jest średnie, ale można je budować do pełnego, za co go uwielbiam! Btw, wiecie, że pierwszy post na moim blogu dotyczył właśnie tego podkładu?

Korektor, który użyłam pod oczy i na niedoskonałości to Studio Finish. Mocno kryjący maluszek w bardzo kremowej formie. Ma lekko różowy kolor, więc idealnie koryguje zasinienia. Nie zgadzam się z powiedzeniem, że żółty korektor lepiej kryje sińce pod oczami. Na mojej buzi ten odcień jeszcze bardziej je podkreśla. W każdym razie - nie można używać go w zbyt dużej ilości, żeby nie przesuszyć obszaru pod okiem. Przypudrowany trzyma się aż do demakijażu i nie zbiera się w zmarszczkach.

Czego jak czego, ale pudrów Mac'a nie można skrytykować. Każdy, który używałam jest świetny. Do tego makijażu użyłam wersji mineralnej, czyli tej najbardziej popularnej. Puder Mineralize Skinfinish Natural to jeden z bardziej popularnych pudrów tej marki. Ma lekko-średnie krycie (w zależności od tego, czym jest nakładany), nie tworzy suchej warstwy, ale mimo wszystko dobrze matuje i gruntuje cały makijaż. Dobrze nakładają się na nim kolejne produkty do makijażu. Inne pudry, których używałam to Blot Powder, który był moim pierwszym i ulubionym pudrem tej marki. Jak sama nazwa wskazuje - był jak bibułka matująca. Inny puder, który posiadam to Studio Fix, czyli taki, który może być też podkładem. Czasami używam go solo razem z korektorem i jest to super baza. Ale jeśli potrzebuję wzmocnienia krycia jakiegoś podkładu to używam zawsze tego pudru. Innym zastosowaniem Studio Fix jest używanie go do poprawek w ciągu dnia. Szczególnie, kiedy podkład schodzi mi z nosa.


Konturowanie

Jako bronzera używałam osławionego różu w odcieniu Harmony. Oddałam już go Oldze (www.apieceofally.pl), ale przywłaszczyłam go z powrotem właśnie do tego posta i zapomniałam jak bardzo go lubię! Ma odcień pomiędzy ciepłym, a chłodnym, wręcz wygląda trójwymiarowo na twarzy. Pięknie wygląda, a jego pigmentacja jest cudowna. Świetnie wygląda na twarzy.

Jako różu użyłam Rosy Outlook, który jest jasnym, delikatnym różem. Ma on satynowe wykończenie. W swojej kolekcji mam jeszcze róż Peaches i Mocha, ale to właśnie ten jest moim ulubionym, szczególnie na tę wiosenną porę roku. Kiedyś to właśnie róże Mac wiodły u mnie prym, teraz jestem zakochana w różach od Nars, ale lubię też te mineralne od Lily Lolo (mają one nieziemską pigmentację!)

Rozświetlacz to osławiony Soft&Gentle. Szampański, dobrze napigmentowany rozświetlacz, który hm... nigdy się nie kończy! Jest wypiekany, co za tym idzie - jest super wydajny. Mam też rozświetlacz Mac w kolorze Lightscapade, o którym pisałam tutaj. To dzięki niemu przekonałam się do rozświetlania twarzy, teraz jest dla mnie zbyt delikatny, dlatego przerzuciłam się na ten, który Wam tu pokazuję. Chciałabym też przetestować rozświetlacz Double Gleam.


Brwi

Jeśli chodzi o brwi mam tu trzech ulubieńców. Zaczynając od początku - uwielbiam cienie do brwi i właśnie do takiej czwórki chciałam neutralny, ale dosyć ciemny cień, który będzie dobrze współgrał z moimi brwiami. Jest to cień do powiek w kolorze Brun. Właśnie tym cieniem zrobiłam brwi w tym makijażu. Uwielbiam go, zapomniałam jak bardzo.

Kolejny produkt do brwi to pomada do brwi. Nie są one tak znane jak ABH, ale wierzcie mi - nie są złe! Bardzo mocno napigmentowane, chłodne. Ja ją bardzo lubię. Odcień mojej pomady to Deep Dark Brunette. Używam jej tylko wtedy, kiedy mam więcej czasu, na co dzień wolę cienie.

Ostatni produkt zakupiłam tylko dlatego, że chciałam coś szybkiego w podróż. Znalazłam tą kredkę, która jest lekko woskowa, ale dodaje też koloru. Z drugiej strony ma szczoteczkę, więc tym bardziej jest warta uwagi. Brow Sculpt Brow Pencil mam w kolorze Brun. Jest zdecydowanie chłodny i idealny dla mojego typu urody.


Oczy

Do makijażu oczu użyłam oczywistych oczywistości, czyli mojej ukochanej paletki Dusky Rose Times Nine. Jest obłędna, posiada dziewięć cieni, z których każdy, ale to absolutnie każdy jest w moim guście. Na całą powiekę nałożyłam najjaśniejszy cień, a następnie dużym puchatym pędzlem użyłam średniego neutralnego brązu w celu zaznaczenia powieki. Zewnętrzny kącik i roztarcie powieki to najciemniejszy, matowy cień z paletki. Na dolną powiekę nałożyłam najcieplejszy, bardzo połyskujący brąz.

Na linię wodną nałożyłam mojego totalnego ulubieńca w dziedzinie, czyli Fluidline w kolorze Blacktrack, który jest już ze mną kilka lat i stał się gęstszy tylko odrobinę. Nigdy nie miałam z nim problemu, świetnie utrzymuje się na powiece. A do tego jest idealnie czarny i idealnie matowy. Czego chcieć więcej od eyelinera? Uwielbiam formę tego kosmetyku w żelu. Świetnie sprawdza się do wyciągnięcia kreski, ale także do roztarcia go cieniem, tak jak zrobiłam to tutaj.

Tusz do rzęs, który bardzo lubię to  False Lashes Extreme Black. Lubię go za klasyczną szczoteczkę, która pokrywa każdą rzęsę. Maskara robi robotę też tym, że jest super czarna i podkręca moje opadające rzęsy. Ale największym jej atutem jest to, że się nie osypuje. Nie miałam z nią problemu nawet na dyżurach nocnych, gdzie mejkap pozostawia wiele do życzenia. Nie mam też problemu ze zmywaniem jej. Na pewno kupię ponownie.


Usta

W wersji delikatniejszej użyłam pomadki Hug Me, którą dostałam od Olgi. Jest świetna na co dzień. Nie rzuca się zbyt mocno w oczy, ale podkreśla to, co ma podkreślać - czyli naturalny kolor ust. Jest ona w wykończeniu Lustre, dlatego naturalny kolor ust przez nią przebija. Bardzo ładnie się błyszczy. Jej kolor to neutralny beż - nie zbyt zimny, nie zbyt ciepły.


Inna wersja pomadki to osławiona Whirl, którą dorwałam ostatnio w akcji Back2Mac. Wahałam się między nią a Ruby Woo. Wiem, że Ruby na pewno będzie jeszcze kiedyś moja, a faza na zimne brązowe odcienie może mi kiedyś minąć. Świetny kolor wybielający zęby.  Dodaje charakteru całemu makijażowi przez swój lekko trupi odcień.


Ulubione produkty

Zdecydowanym numerem jeden jest podkład Pro Longwear, który, no same zobaczcie, wygląda super na mojej cerze. Wiem, że nie u wszystkich się sprawdza, ale u mnie jest to petarda. Pięknie wygląda na zdjęciach i na żywo. Zawsze dostaję dużo komplementów jeśli jestem nim umalowana.

Numer drugi na mojej liście najlepszych produktów to na pewno paletka Dusky Rose, którą zabieram wszędzie ze sobą, jeśli wiem, że będę musiała malować oczy. Paletka mocno mnie inspiruje, dlatego zawsze mogę wyczarować albo makijaż dzienny, albo wieczorowy i za każdym razem będzie wyglądał on inaczej (mimo ograniczeń kolorystycznych).

Trzecie miejsce zajmuje eyeliner Fluidline, który jest niesamowicie trwały i wydajny. Tak jak wspomniałam - mam już go kilka lat i wcale nie zapowiada się na to, żeby zasechł. Zdecydowanie nie umywa się do innych eyelinerów w słoiczku, które zazwyczaj wysychają momentalnie.


Jaki jest Wasz ulubiony produkt Mac Cosmetics? Czy podoba Wam się seria makijaż jedną marką? Jaką markę chcecie zobaczyć następną? Drogeryjną czy wysokopółkową?

Pozdrawiam,
P.

Perfect Match by Semilac | Pomadki & lakiery hybrydowe

$
0
0
Pamiętacie serię, którą prowadziłam praktycznie na samym początku bloga? Nazywała się Perfect Match. Moim celem było znalezienie idealnego duetu pomadki i lakieru do paznokci w identycznym kolorze. Było to bardzo dawno, kiedy używałam jeszcze lakierów klasycznych. Teraz Semilac wychodzi na przeciw moim, ale myślę, że także Waszym upodobaniom. Trwały manicure i trwała pomadka w tym samym kolorze. Pokażę Wam dziś kolory duetów, które posiadam.


W swojej kolekcji posiadam siedem takich duetów, jednak marka Semilac oferuje aż dwadzieścia kolorów pomadek matowych. Cała koncepcja wyprodukowania i wydania przez Semilac kosmetyków kolorowych została mocno komentowana w sieci. W większości to pozytywne opinie - tak samo jak moja! Uwielbiam trwałość lakierów Semilac, a moja pierwsza myśl była skierowana właśnie ku temu - jeśli trwałość pomadek będzie tak dobra jak lakierów, to jestem na tak! I dalej potrzymuję, nawet po kilku miesiącach używania (praktycznie non stop!).


Poniżej pokazuję Wam swatche moich kolorów pomadek:


A tutaj zestawienie pomadek razem z lakierami. Specjalnie użyłam Top Mat Total No Wipe, żeby kolor był dobrze oddany i dopasowany do pomadki:


012 Pink Cherry - fioletowo różowy kolor, ciemna fuksja o neutralnym zabarwieniu

121 Ruby Charm - odblaskowy, ciemny róż, odcień chłodny

065 Wild Strawberry - różowa czerwień, piękny, mój ulubiony kolor

064 Pink Rose - delikatny, różany kolor, odcień ciepły, tutaj pokazywałam go na moim Instagramie

097 Indian Roses - jeden z bardziej popularnych lakierów Semilac, neutralny beżo-róż

527 Burgundy - na każdych ustach wygląda inaczej, lakier nieco ciemniejszy od pomadki

039 Sexy Red - najpiękniejsza czerwień ever, kolor neutralny, dosyć jasny, będzie pasował wielu karnacjom, od bladziochów po opalone ciała


Sama pomadka ma klasyczny aplikator, tak samo klasyczne, czarno-srebrne opakowanie. Nie zauważyłam ścierania napisów z opakowania, więc to duży plus! Wierzcie mi, że nawet Kat Von D mi się ściera, mieszkając tylko w toaletce... 
Konsystencja tych pomadek jest bardzo płynna, ale nadal mocno napigmentowana. Wystarczy jedno pociągnięcie po ustach, żeby pokryć je całkowicie kolorem. Aplikator pozwala także na idealne wyrysowanie ust (nawet moich, asymetrycznych ;)).
Jeśli chodzi o trwałość - pomadka trzyma się bardzo długo, od nałożenia (trzeba poczekać, żeby dobrze wyschła, wtedy trwałość wzrasta), aż po zjedzenie czegoś tłustszego (czyli jak każda pomadka matowa dobrej jakości).
Jeszcze w żadnej pomadce nie zauważyłam zużycia, a wierzcie mi, lubię je i używam ich na codzień.
W kolorach, które ja posiadam tylko 527 Burgundy różni się nieco na paznokciach (lakier jest ciemniejszy) w zestawieniu z ustami. Poza tym widziałam tą pomadkę na kilku osobach i naprawdę jej wygląd zależy od koloru cery, pigmentacji ust. Jestem nią zachwycona, bo idealnie dostosowuje się do każdego typu cery!


Lubicie połączenia kolorystyczne usta-paznokcie? Ja uwielbiam! A jest tu ktoś, kto pamięta moją starą serię Perfect Match? :D Jestem bardzo ciekawa!

Pomadki Semilac możecie kupić w tym miejscu.

Pozdrawiam,
Paulina

Jak pomogła mi terapia dożylna?

$
0
0
Ten post będzie trochę spowiedzią... a trochę opowieścią o mnie. Mam w planach się uzewnętrznić, ale nie do stopnia, przez który zamkniecie przeglądarkę. Nie sądzę, że czytanie o chorobach może być aż tak interesujące, dlatego mam zamiar przekazać Wam, jak poradziłam sobie z mocno wypadającymi włosami, ciągłym napięciem i niedoborami w organizmie. Po krótce opowiem Wam jak wygląda terapia dożylna, jakie niesie za sobą korzyści i czy faktycznie działa.


Na początku roku przechodziłam zapalenie gardła przez ponad miesiąc... Wkroczył jeden antybiotyk, drugi, ogrom stresu związanego po prostu z życiem. Tułanie się od lekarz do lekarza aż postawiono mi diagnozę - refluks, zespół jelita drażliwego, zapalenie układu pokarmowego. Sama świadomość wpływa okrutnie na stan zdrowia i nie dziwię się ludziom, którzy rezygnują z siebie. Włącza się tryb "dbania" o zdrowie. Czytaj, rezygnujesz z jedzenia, które jakkolwiek źle na Ciebie wpływa. Zostaje kurczak i marchewka na parze. Super, prawda? W kółko to samo. A na dodatek rezygnacja ze wszystkich surowych warzyw, z laktozy, z glutenu. Z życia też... Bo nie można wyjść z domu wiedząc, że nie zjesz nic na mieście, że ludzie będą pytali. A pytają o wiele rzeczy. Dlaczego tak poszarzałaś? Dlaczego jesteś smutna? Dlaczego nic nie jesz? 

Restrykcyjna dieta ani trochę mi nie pomogła... W połowie wypadły mi włosy, zapomniałam co to koncentracja, a stopień rozdrażnienia sięgał zenitu. Szukałam jak tylko mogłam i na pomoc przyszła mi terapia dożylna. Z początku podchodziłam do tego bardzo sceptycznie, szczególnie, że sama jestem z ochrony zdrowia. Sceptycyzm to moja dewiza w takich przypadkach.


Jednak, jak to się mówi, "tonący brzytwy się chwyta". Umówiłam się w jednym z piękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam, na wizytę do pani doktor Jolanty Wypler.  Na pierwszej wizycie przeprowadziła ze mną bardzo dokładny wywiad o stanie mojego zdrowia, przyjmowanych lekach, uczuleniach na leki. Następnie porozmawiałyśmy o oczekiwaniach, które postawiłam. Napisałyśmy plan działania. Pani doktor poinformowała mnie, że dobrze jest robić kroplówkę nie rzadziej niż raz w tygodniu, i właśnie tak zrobiłam. Przez ponad miesiąc chodziłam na kroplówkę raz w tygodniu. 

Przede wszystkim byłam przerażona wypadaniem włosów, mimo, że wiedziałam, że mój układ pokarmowy po prostu nie wchłania witamin z pokarmów, a dodatkowo po prostu poprawić swoje samopoczucie. Następnie przystąpiłyśmy do działania. Pani doktor skomponowała dla mnie pierwszą kroplówkę. Był to kompleks witamin i minerałów, które mocno regenerują organizm. Szczerze? Po pierwszym razie nic nie poczułam, poza nawodnieniem organizmu. Oczywiście, wiedziałam, że mogę się tego spodziewać. Po kolejnym razie powtórzyłyśmy ten sam skład kroplówki. I już zaczynałam czuć jej działanie. Czułam więcej energii, miałam lepsze samopoczucie, zaczęłam normalnie chodzić spać, przesypiać noce i budzić się rano do pracy. Poczułam zastrzyk, który przywracał mnie do normalnego życia. Przed każdą wizytą miałam konsultację z Panią doktor. Mogłyśmy wtedy modyfikować skład kroplówki, w zależności od potrzeb. Pewnego razu byłam bardzo przeziębiona i dodałyśmy większe stężenie witaminy C. Wierzcie mi - na drugi dzień wstałam jak młody bóg! Innego razu miałam duży natłok w pracy, a potrzebowałam być bardzo skoncentrowana - dlatego dostałam preparat, który świetnie na to zadziałał.

Po całej kuracji czuję się o niebo lepiej. Baby hair są wszędzie, czuję się zregenerowana, pełna energii i chęci do życia. Mimo mojego sceptycyzmu - nie żałuję podjętej decyzji. Cała terapia dożylna w klinice Revitalife to był czas dla mnie, mogłam odsapnąć i odpocząć po trudach dnia codziennego. Do tego efekty są zadziwiające - lepiej czuję się wewnątrz z moimi przypadłościami i na zewnątrz, kiedy widzę efekty. Włosy mi mocno urosły, doszły nowe, a stare nie są aż tak słabe jak były. Cera jest rozświetlona. Mam więcej siły na walkę z codziennością. 

Jeśli boicie się igieł (ja na szczęście nie, mimo, że za dzieciaka uciekałam ze szczepień obowiązkowych :D), polecam przejść się do Pani Agaty z kliniki Revitalife - dziewczyna robi niebo :) Nic nie czuć ani w trakcie wkłucia, ani w trakcie wlewu! Do tego można z nią porozmawiać o wszystkim!

Słuchajcie, jeśli moje słowa Was nie przekonały, po prostu pójdźcie do najlepszego miejsca w Warszawie, a rozmowa z lekarzem może będzie dla Was bardziej wiarygodna. Koniecznie zobaczcie ofertę w klinice.

Ja ze swojej strony bardzo polecam i będę jeszcze chodzić na doraźną dawkę płynnego szczęścia! A Wy powiedzcie mi jakie macie podejście do tego tematu, chętnie z Wami podyskutuję ;)

Pozdrawiam,
Paulina


Kolor miesiąca Semilac | Żółty

$
0
0
Żółty to kolor odważny, mocny, który kojarzy nam się ze słońcem, a więc czymś ogromnym. Taki był właśnie miesiąc czerwiec - pod znakiem koloru żółtego. Reprezentował go odcień lakieru hybrydowego Semilac 156 Racing Car. Właśnie o nim i innych odcieniach żółci możemy przeczytać w ostatnim magazynie Manifique. Kolor oznacza ciepło, wiosnę, a więc i radość, która jest obecna przy budzeniu się życia po zimie. Lubicie ten kolor?




Sama nie jestem wielką fanką tego koloru. Fakt, że jest energetyczny, na paznokciach wygląda zaskakująco, a niektórzy są urodzeni, żeby ubierać taki kolor! Dla mnie jest on... zbyt odważny. Dlatego znalazłam też różne odcienie żółci w palecie Semilac, żeby móc oswoić się z byciem odważną.



Kobieta jest uznawana za istotę odważną, dlatego ostatnio bardzo modnym stwierdzeniem jest "siła jest kobietą". I jak najbardziej uważam ten slogan za adekwatny, jeśli nie jest brany czysto feministycznie (bowiem do feminizmu bardzo mi daleko). Jest wiele silnych kobiet, chociażby artystek, które mogły się pochwalić swoją odwagą, chociażby, żeby żyć. Bardzo miło zaskoczyłam się, czytając o mojej idolce Fridzie Khalo (są tu jeszcze jakieś fanki jej brwi? :D). Ponadto ciężko by nie wspomnieć o naszej polskiej Marii Skłodowskiej-Curie. 
Kobiety od samego swojego urodzenia są narażane na oceny z zewnątrz, później w wieku nastoletnim i dorosłym. Siła, która wchodzi w kobietę, kiedy ma swoje potomstwo, które musi chronić. To wszystko jest niesamowite!



W palecie Semilac odnalazłam osiem odcieni żółtego. Od rozbielonej żółci, po bardziej intensywne kolory:

197 White Lime - biel z dodatkiem jasnej żółci z serii Business Line, najdelikatniejszy odcień w całej palecie

023 Banana - żółć z dodatkiem bieli, według mnie najbardziej popularna żółć z dostępnych

182 Strong Lime - najbardziej limonkowy ze wszystkich kolorów, a jak limonka, to do zestawu brakuje już tylko drinka!

117 Yellow Sphinx - jasny, ciepły odcień żółci

156 Racing Car - najbardziej intensywny, wręcz jaskrawy odcień mocnego żółtego

531 Joyfull Yellow - kolor z najnowszej kolekcji Celebrate, słoneczny odcień żółtego

186 Kaymak Sweet - musztardowa wersja żółci o ciepłym odcieniu

263 Pastells Yellow - najcieplejszy odcień z odcieni, wręcz rozbielona pomarańcz


Na moich paznokciach gości kolor z kolekcji Celebrate 530 Delicate White


Jakie macie podejście do tak niecodziennych kolorów na paznokciach i ubraniach? Czy wolicie klasyczne, stonowane odcienie?

Pozdrawiam,
Paulina

Makijaż jedną marką | Eveline Cosmetics

$
0
0
Całkiem spodobała Wam się seria makijażu jedną marką, więc dziś na tapetę (tą twarzową :D) wpada marka drogeryjna. I powiem Wam szczerze, nikt kto mnie spotkał nie był w stanie powiedzieć, co mam na twarzy (ale wrażenia zawsze były pozytywne). I ja sama jestem pozytywnie zaskoczona, szczególnie jednym, kluczowym produktem, który gra w moim makijażu główne skrzypce. Zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat produktów marki Eveline.



Twarz, a właściwie baza (lub tapeta, kto jak woli ;)) to mój element kluczowy w makijażu. Ciężko mi wyjść z domu bez umalowanej buzi, przynajmniej w newralgicznych miejscach musi być potraktowana korektorem, a następnie delikatnie przypudrowana. I właśnie takiego schematu trzymałam się przez dłuższy czas, bo zmiana klimatu, duża ilość leków i stresu dała mi się we znaki, szczególnie na buzi. Żaden podkład nie chciał się jej trzymać, czy to Chanel, czy Pro Longwear z Mac, a nawet Estee Lauder Double Wear toczył ze mną wojnę. Kiedy dostałam paczkę od Eveline, byłam sceptycznie nastawiona do podkładu Liquid Control, z resztą jak do wszystkich podkładów z pipetką, które wychodziły jak grzyby po deszczu w drogeriach. Czytałam przeróżne opinie na ich temat, jednak odważyłam się i wypróbowałam opcję, która znalazła się w mojej kosmetyczce. I powiem Wam jedno - jestem zachwycona za każdym razem, kiedy nakładam go na twarz. Idealnie wtapia się w buzię, nie pozostawiając żadnego znaku po podkładzie. Buzia jest lekko świetlista, co potwierdza formułę na opakowaniu "baby face effect". Efekt po przypudrowaniu utrzymuje się cały dzień, a konturowanie pozostaje bez zmian.

Korektor i puder to kosmetyki, które znałam już wcześniej i są bardzo w porządku. Korektor ma właściwości kryjąco-rozświetlająca (chociaż według mnie bliżej mu do rozświetlenia, które ładnie niweluje cienie pod oczami). Nie zbiera się w załamaniach, a przypudrowany utrzymuje się cały dzień pod okiem.
Puder niestety będąc w drogerii złapałam w złym kolorze, ale motywuje mnie to tylko do złapania delikatnej opaleniezny. Puder trzyma mat kilka godzin, po czym się wyświeca, ale na taki naturalny glow. Nie zauważyłam ważenia się ani zbierania w zmarszczkach.


Do konturowania używam ostatnio duo, które ma w sobie bronzer neutralny, ale lekko wpadający w ciepłe tony. Ostatnio bardzo lubię taki efekt wykonturowanej słońcem twarzy. Rozświetlacz z tego duo jest lekko szampański, a ja jednak wolę te bardziej złote rozświetlacze, szczególnie latem (macie jakiś do polecenia? Złoty, nie zapychający rozświetlacz). Nakładając te dwa produkty nie zauważyłam, żeby robiły mi się plamy, co jest wielkim plusem przy mojej mieszanej cerze. Łatwo się je nakłada, ale także nie ścierają się w ciągu dnia (no chyba, że mam dwie drzemki i podpieram się ręką przez pół dnia, ale na takie zachowanie nie ma siły ;)).

Eveline Cosmetics Contour Sensational 3in1


Jeśli chodzi o oprawę oczu to na uwagę zasługuje trio do brwi. Dwa odcienie prasowanego cienia i wosk. Zazwyczaj wosku w ogóle nie używam, ale bardzo przepadam za dwukolorowymi opcjami cieni - można wtedy pozwolić sobie na cieniowanie brwi. Całkiem przyjemny produkt, o średniej pigmentacji, a więc nie zrobimy sobie nim krzywdy.

Natomiast jeśli chodzi o paletę Burn to jestem zachwycona pigmentacją tych cieni. Nie używałam jej zbyt dużo, bo cienie w ciepłej tonacji nie są moimi ulubionymi, ale może właśnie dzięki tej palecie się przekonam. Sama w sobie ma dwanaście cieni, a ja głównie używałam najjaśniejszych i tego najciemniejszego. W tym makijażu na całą powiekę poszedł cień matowy, cielisty. A wewnętrzny kącik użyłam jasnego błyszczącego cienia, a górną linię rzęs potraktowałam ciemno-brązowo-fioletowym, który nieco się osypał. Nie można wymagać niczego innego od tak napigmentowanych cieni. Generalnie paletę będę jeszcze testować, ale zdobyła u mnie dużego plusa! Zazwyczaj nie nakładam większej liczby cieni do powiek, jeśli planuję umalować usta na czerwono.


Z kosmetyków do oczu najbardziej spodobał mi się tusz do rzęs (już kolejny marki Eveline!), który tak dobrze poradził sobie z moimi płaskimi rzęsami. Tusz ma za zadanie unosić je do góry i dawać efekt sztucznych rzęs. W zależności od liczby warstw nałożonych na rzęsy możemy spodziewać się różnego efektu. Ja lubię nałożyć dwie warstwy, przy większej ilości moje oczy czują się obciążone. Z resztą same zobaczcie na tą ciekawą szczoteczkę, której nigdzie wcześniej nie widziałam.


Na usta nie mogło trafić nic innego jak moja ukochana czerwień. Jeśli marka ma w ofercie właśnie ten kolor - wiedzcie, że zawsze go przetestuję! Ta z serii Oh my lips podbiła moje serce i odkąd ją mam wróciłam do tego koloru na ustach. Idealna sprawa to sprzedawany duet z konturówką, która w skuwce ma temperówkę! Sama w sobie pomadka jest fajnie wyprofilowana, a jak zaschnie na ustach... to jest super! Nie wysusza ust, nie przemieszcza się, jest super trwała! Wierzcie mi, bije na głowę nawet wysokopółkowe pomadki.



A tak wygląda mój makijaż. Powiedziałybyście, że cały wykonany jest kosmetykami drogeryjnymi?


Lubicie poznawać markę przez makijaż wykonany w całości tylko ich kosmetykami? Co przypadło Wam najbardziej do gustu?

Pozdrawiam,
Paulina

Najlepsze seriale kostiumowe

$
0
0
Wiem, że seriale kostiumowe mogą się kojarzyć jedynie z Dr Quinn (pff, i tak była super!), albo ze starymi telenowelami. A ja znalazłam kilka świetnych seriali kostiumowych, którymi nie mogłam się nie podzielić z Wami. Wiem, że wśród moich czytelników są też kinomaniacy, dlatego liczę na równie dobre polecenia! Nie przedłużając...



1. Ania, nie Anna
Chyba nie muszę Wam mówić kim jest Ania Shirley? Muszę? Nie, jednak nie, uf. Jeśli nie przeczytaliście wszystkich tomiszczy Ani z Zielonego Wzgórza, albo przynajmniej nie widzieliście filmów z Anią, koniecznie musicie to nadrobić. Ania, nie Anna to serial, który jest reaktywacją tej powieści, wyszły już dwa sezony i mogłabym to oglądać w kółko! Ania jest tak samo niesforna, pomysłowa z największą wyobraźnią, jaką kiedykolwiek ktokolwiek posiadał. Nadal tak samo psoci, nadal tak samo wymyśla niestworzone wcześniej historie. U-wiel-biam!

2. Alienista
Zdecydowanie inny, lekko przerażający, a na pewno mroczny serial. Opowiada o tytułowym alieniście, czyli osoba, zajmująca się problemami psychicznymi, a w nowoczesnym tego słowa znaczeniu - po prostu psycholog. Do alienisty dołącza ilustrator, a także kilka innych postaci (np. świetna Dakota Fanning!) i razem rozwiązują zagadkę przerażających morderstw wśród młodocianych. Wszystko owiane jest brudem, a także przepaścią między biedotą, a bogato postawionymi baronami w XIX wieku w ówczesnym Nowym Jorku.

3. The Crown
Serial, o którym na pewno już kiedyś wspominałam - chyba przy okazji wpisu z ulubieńcami poprzedniego roku. Ten serial nadal jest na liście moich top of the top i na pewno prędko z niej nie spadnie. Historia królowej Elżbiety II, a także sytuacja polityczna, która dzieje się w ówczesnych czasach w Wielkiej Brytanii. To, jak panowała na początku królowa Elżbieta, a także jak się czuła. Serial jest przepełniony emocjami, wielkimi wyborami i wszystki, czym była obarczona królowa.



4. Masters of Sex
Doktor Masters i jego asystentka rozpoczynają badania nad ludzką seksualnością. Zgorszeni? Nie powinniście, serial warto obejrzeć chociażby ze względu na rys historyczny. Świetnie przedstawiona jest tu rola kobiety, jako matki i rodzicielki, jako człowieka (lub nawet podczłowieka :>), który nie powinien zaznawać przyjemności, a także kobiety jako pracownika, a właściwie ograniczone prawa do pracy na wyższych stanowiskach. Jeden z moich ulubionych seriali - uwielbiam takie historyczne z elementem medycznym.

5. Telefonistki
Może jest to najprostszy z tych wszystkich seriali, o których dziś tu piszę (pewnie wszyscy spodziewaliby się Opowieści podręcznej), ale kto czasami nie potrzebuje trochę wyluzować? Serial jest hiszpańskojęzyczny, a opowiada o grupie kobiet, które pracują w centrali telefonicznej, co jest najnowocześniejszym miejscem w kraju. W tle oczywiście jest jeszcze wątek miłosny (nie jeden!), ale nie jest to klasyczna telenowela. Dwa sezony pochłonęłam bardzo szybko, na szczęście we wrześniu pojawi się trzeci!


Nie są to wszystkie dobre seriale kostiumowe, serdecznie polecam także The Knick, który opowiada o historii medycyny, Opowieść Podręcznej, który jest już klasyką (ale nie dokończyłam jeszcze drugiego sezonu, więc mój ranking wygląda tak, a nie inaczej), a także Westworld, który graniczy z wątkiem kostiumowym i bardzo nowoczesnym (ale drugiego sezonu także jeszcze nie widziałam).

Jakie Wy polecacie seriale kostiumowe? A może lubicie seriale, które wymieniłam?

Pozdrawiam,
Paulina

Urodzinowa kolekcja Celebrate i konkurs!

$
0
0
W ostatnim czasie było wiele okazji do celebracji. Moje urodziny, Semilac obchodził 5 rocznicę założenia marki (jestem od nich starsza o 20 lat! :O), a poza tym są wakacje, więc cudowną pogodę za oknem także należy celebrować. Z tej okazji razem z marką Semilac chcieliśmy rozdać trzy zestawy najnowszej kolekcji Celebrate. Ale jeszcze przed tym... przedstawię Wam całą kolekcję.


Kolekcja powstała z okazji piątych urodzin marki Semilac. Zaprojektowały ją dwie ambasadorki - Margaret i Agnieszka Woźniak-Starak. Kolory są uzewnętrznieniem celebracji, emocji, a przede wszystkim światowych trendów modowych. Według mnie kolory idealnie wpisują się w letni, wakacyjny klimat. Są słoneczne, ale możemy znaleźć też tu kropelkę wody, a także kolorowe kwiaty. Inspiracje były bardzo szerokie, za co szczerze dziękujemy, jako użytkowniczki lakierów Semilac. Co nowego w tej kolekcji? Także pędzelki mają być bardziej zaokrąglone, co ma ułatwić nakładanie produktu aż pod same skórki.




530 Delicate White - biel o delikatnym tonie, kość słoniowa. Miałam go na paznokciach już dwa razy z rzędu, mój faworyt!

531 Joyfull Yellow - mocny żółty, ale nie neonowy kolor. Nasycony, o słonecznej barwie. Wspominałam o nim w poście o żółtych odcieniach Semilac tutaj.

532 Kind Apricot - cielista morela, idelna na lato, pięknie współgra z opalenizną.

533 Brave Coral - ciepły róż, który w słońcu jest bardziej neonowy, a w sztucznym świetle jest bardziej miękki. Ja przedstawiam go Wam w jasnym pomieszczeniu przy świetle dziennym.

534 Freedom Blue - odcień nieba! Chłodny, ciemny błękit.

535 Power Cobalt - jasny granat, kobalt. Konkurencja dla mojego ukochanego 171 Porto Marine.


Konkurs

Aby wziąć udział w konkursie należy skomentować ten post i napisać, który z kolorów najbardziej odpowiada Twojej osobowości i dlaczego.  Moim kolorem jest zdecydowanie 530 Delicate White, który dobrze określa mój minimalizm w ubiorze, makijażu, biżuterii. Świetnie dopasowuje się do każdej z moich stylizacji i nastroju.
Konkurs trwa od dnia dzisiejszego do 10 sierpnia 2018 roku.
Wygrywają trzy osoby, a każda z nich całą kolekcję Celebrate! Warto?

Regulamin znajduje siętutaj.


Koniecznie dajcie znać jak podoba się Wam ta kolekcja no i serdecznie zapraszamy do brania udziału w konkursie <3

Powodzenia!
Paulina

Girlboss, powrót frezarki, nowe frezy i płyny, czyli co nowego w marce Semilac

$
0
0
Jak zawsze, marka Semilac wiedzie prym w wydawaniu wielu nowości, kolaboracjach i udoskonalaniu własnych produktów. W ostatnim czasie nie można było oprzeć się wielu nowościom, na przykład lakierowi Girlboss we współpracy z Deezee, który podbił serca wielu Polek! Wróciła także dawno wyczekiwana frezarka, która sprzedaje się w mgnieniu oka. Co więcej? Czytajcie dalej!



W celu zadowolenia każdego klienta, czyli każdej z nas, robiącej manicure na własną rękę, a także profesjonalistkom w salonach kosmetycznych, Semilac wyszedł na przeciw z preparatami bakteriobójczymi. Wyszła cała seria niszcząca drobnoustroje, dzięki którym możemy zachować czystość miejsca pracy. Od zawsze wiadomo, że czysty manicure, to zdrowy manicure. Preparaty, które możemy wykorzystać w swoim kącie do manicure to na pewno płyn do dezynfekcji przedmiotów, a także miejsca pracy. W związku z tym, że na co dzień pracuję z pacjentkami, a dezynfekcja to moje drugie imię, nie mogłam się oprzeć, żeby zaopatrzyć się w ten płyn!

A mówiąc o moim drugim imieniu, to muszę się przyznać, że rzadko noszę ze sobą żele antybakteryjne, bo większość z nich albo wysusza ręce, albo zostawia lepki film, który drażni mnie jeszcze bardziej. Ten żel antybakteryjny Semilac jest najlepszy jaki do tej pory używałam (trust me, I'm midwife)! Szybko się wchłania, ma delikatny zapach i nie pozostawia filmu, a miękką skórę.



Dezynfekcja rąk to kolejny krok, którego nie powinnyśmy opuścić przy naszym manicure. Zapobiega ona przedostawaniu się drobnoustrojów pod nasz manicure, ani skorki. Przed każdą ingerencją psiknij kilka razy na swoje ręce sprayem (a jeśli masz klientkę to także na jej ręce), aby nie przenosić bakterii i grzybów na narzędzia i wszystko, co jest wokoło. Wyrobi to w Tobie nawyk czystości. Jeśli podczas czynności usuwania skórek zranisz się w okolicę wału paznokciowego użyj Semilac Neocide Spray. Przyspiesza on gojenie małej rany, a także dobrze dezynfekuje palce bez uczucia pieczenia.
 

Semilac wrócił także z wyczekiwaną frezarką! Nie mogłam się oprzeć i sama zakupiłam jedną z nich. Sama frezarka jest bardzo elegancka z logo marki. W zestawie możemy znaleźć świetnie wyważoną i poręczną rączkę, cztery podstawowe frezy i stopkę, dzięki której możemy regulować obroty. Dla mnie, początkującej, liczy się to, że obroty mogę zmieniać także na samym urządzeniu. Pełna dowolność!

W celu uzupełnienia frezów załączonych do zestawu, dobrałam jeszcze frezy diamentowe, które są niesamowicie ostre! W moim odczuciu laika ;) Jednak powoduje to, że praca z frezarką staje się nie tyle co szybsza, ale efekt jest jeszcze bardziej zadowalający! Fakt, bez kursu lepiej się tego nie tykać, ale do odważnych świat należy. W najbliższym czasie planuję kurs manicure! W końcu!


Dużym zainteresowaniem cieszą się także cążki Semilac. Ja, jako fanka wypielęgnowanych skórek i amatorka ostrych cążek, bardzo ucieszyłam się na wieść no tej nowości, którą wprowadził Semilac. Nie dość, że są bardzo poręczne, dobrze układają się w dłoni (wierzcie mi, zwykłe cążki z drogerii za rogiem potrafią nieźle wymęczyć w trakcie pracy), to jeszcze występują w trzech długościach ostrza w zależności od preferencji i potrzeb. Ja na razie używam tych 3mm, ale inne też za chwilę mam zamiar użyć!


Na koniec zostawiłam najgłośniejszą w ostatnich dniach premierę, czyli lakier hybrydowy 230 Girlboss we współpracy z Deezee! Kolor miał swoją premierę w Krakowie i tam można było go zobaczyć po raz pierwszy. Kolor reklamuje kilka blogerek, między innymi jedna z moich ulubionych dziewczyn - Styloly. Najbardziej lubię w niej to, że jest wierna swojemu stylowi, a kolor jest idealnym jej odzwierciedleniem. Wracając do koloru - był to lakier limitowany i niestety jest już wyprzedany :( Mi udało się go jeszcze upolować, ale wiem, że na drugi dzień już go nie było. Cicho liczę na to, że Semilac zrobi wielki come back, bo kolor jest piękną, pastelową klasyką.


Kontynuując temat różu na paznokciach - czy chcecie zobaczyć zestawienie wszystkich podobnych róży Semilac do Girlboss? Czy kolejny post paznokciowy ma być iście jesienny? :)

Którą z nowości już znacie i próbowałyście?

Pozdrawiam,
P.

Fenty Beauty Stunna Lip Paint Uncensored

$
0
0
Tak, tak, ja też przepadłam. Mimo, że Rihannę lubię tylko dzięki kilku piosenkom (np. super cover Same Ol' Mistakes), a sama w sobie nie działa na mnie super hipnotyzująco, to jej marka kosmetyczn a już tak). A smaczek dla pomadkomaniaczek - pierwszorzędny. A w związku z tym, że czerwień to mój numer jeden, to nie mogłam obejść się smakiem od tej cudownej pomadki, która jest chyba jednym z bardziej popularnych kosmetyków Fenty Beauty.



To cudo, zamknięte w opakowaniu wyglądającym jak luksusowy lakier do paznokci, pięknie prezentuje kolor swojej zawartości.  Po otwarciu możemy zobaczyć zaskakujący aplikator, przez wiele z moich koleżanek nazywany jako kopytko :) Bardzo wdzięczna nazwa, która faktycznie idealnie obrazuje narzędzie zbrodni. Aczkolwiek - czy takiej zbrodni? Sama aplikacja dzięki kopytku jest super wygodna - nakładanie nim to czysta przyjemność, dzięki której mam idealnie wyrysowane usta. Serio - zobaczcie niżej. Jak na mnie to ideał.


Kolor, wybrany przez samą Rihannę, oraz, tak jak twierdzi Sephora, obsesyjnie testowany na różnych karnacjach. Został stworzony, żeby pasować każdemu odcieniowi skóry - od alabastrowych, aż po bardzo ciemne, a także o różnych tonacjach - różowych, żółtych, oliwkowych, a także neutralnych.
Sama się z tym zgodzę - jest to głęboka czerwień i uważam, że bardzo mi pasuje. 


Konsystencja jest bardzo płynna, sama nie wiem do jakiej pomadki mogłabym ją porównać. Gdyby nie tak wygodny aplikator, jestem pewna, że z łatwością mogłabym wyjechać poza kontur. Sama w sobie pomadka bardzo długo utrzymuje się na ustach i ładnie zjada się od środka. Problem zaczyna się kiedy zjem obiad - pomadka rozlewa się wtedy w kącikach ust. I z tego co wiem - to nie tylko moje spostrzeżenia.


Jeśli nie wiedzie na jaki odcień czerwieni się zdecydować, jesteście pomadkomaniaczkami, kochacie czerwień - warto się w nią zaopatrzyć. Testowałyście już jakieś kosmetyki Fenty Beauty czy kompletnie Was nie interesują? :) Dajcie znać!

Pozdrawiam,
Paulina

Go America!, czyli jak w szybki sposób przenieść się na drugi koniec świata | Semilac

$
0
0
Mimo, że wakacje się skończyły - Semilac wysyła nas na wakacje do Ameryki Południowej. Nowa kolekcja, której motywem przewodnim jest właśnie ten kontynent, jest nasycona kolorami, ale przy tym wpisuje się w trendy jesiennego manicure. Także tej jesieni możemy pomarzyć (lub jechać) o wakacjach w gorących krajach.



Kolekcja sygnowana jest nazwiskiem Agnieszki Woźniak-Starak. Razem z marką jesień jest okraszona latynoskimi odcieniami i zakątkami świata. Odcienie są pikantne, więc gorące, zatem idealne na jesienne chłodne wieczory. Widać w nich nutkę ciepła przywiezionego prosto z Ameryki Południowej.


536 Go America! Go Argentina! - energiczny odcień niebieskiego nieba, okraszone nutką fioletu

538 Go America! Go Peru! - klasyczny odcień fuksji, pikantna magenta

539 Go America! Go Bolivia! - ciepły, głęboki odcień różu

540 Go America! Go Venezuela! - głęboki granat z nutą grafitu, mój ulubieniec kolekcji!

541 Go America! Go Ecuador! - odcień z pogranicza brudnego pomarańczu i musztardy, szczególnie dobrze mi się kojarzy - z koleżanką, która wyjechała na misję do Ekwadoru


Jedno z moich ulubionych określeń w życiu i w estetyce jest spójność. Mimo, że kolekcja Go America (o której możecie więcej przeczytać tutaj) jest bardzo kolorowa, iście pikantna i ciepła jednocześnie, to możemy dopatrzeć się spójności całej kolekcji. To właśnie mnie w niej urzeka. Jednak najbardziej moje serce skradł odcień Venezuela - coś, co kocham najbardziej na jesień, czyli jeszcze bardziej stonowane, ciemne kolory.


Jakie odcienie są Waszymi hitami na jesień? Dla mnie chyba nadal głębokie odcienie zieleni, granatu i szarości są na prowadzeniu.

Pozdrawiam,
Paulina

Dlaczego wypełniłam swoje usta? (efekt przed i po)

$
0
0
Jakiś czas temu na moim instastory pokazywałam Wam się podczas wizyty w Revitalife. Robiłam zagadki, co robię tym razem, powrzucałam kilka zdjęć. Kilka z Was było zainteresowanych tematem, kilka pytało czy robię usta. Tak, w końcu zdecydowałam się uzupełnić usta kwasem hialuronowym, ale dlaczego właściwie to zrobiłam? Powodów jest kilka.



Pewność siebie

Każdy z nas chciałby być pewny siebie. Mimo konta beauty, wiele z nas, blogerek, ma ogromne kompleksy. Moim wielkim kompleksem były właśnie usta. Nawet nie to ogromne czoło, na które anonimowe konta wysyłają mi porady jak je ukryć. Nie opadająca powieka. Nie przerzedzone włosy. Właśnie usta. Milion razy robiłam dla Was zdjęcia z porównaniem kolorów pomadek, pomadkami na daną okazję, pomadkami na daną porę roku. Zawsze te posty budziły u mnie wiele frustracji, bo sama jestem pomadko-maniaczką, ale mimo to nie byłam nigdy w stanie osiągnąć idealnych lip-swatchów. Zawsze moje usta były krzywe, asymetryczne, a konturówka do ust nigdy by nic nie zdziałała. I tak właśnie przy poście, gdzie pokazuję moje wszystkie czerwone płynne pomadki, płakałam najbardziej. Chciałam Wam wrzucić ten post, bo wiem, że w danym okresie w roku szukacie ich częściej. Niestety nie mogłam patrzeć na zdjęcia moich ust. Właściwie dalej nie mogę i przymierzam się do zedytowania tego posta na rzecz nowych zdjęć. Czy poczuję się wtedy lepiej? Już czuję się lepiej na myśl, że mogę to zrobić bez tracenia nerwów.

Strach przed nieznanym

Asymetria moich ust wzięła się z niestety bardzo krzywego zgryzu. Ale nie martwcie się, aparat ortodontyczny nosiłam aż pięć lat. Wróćmy jednak do początku. Koniec gimnazjum - to właśnie wtedy razem z rodzicami zdecydowaliśmy, że muszę założyć stały aparat ortodontyczny. Po kilku latach noszenia ruchomego aparatu nie było żadnej poprawy, a nauczycielka języka polskiego krzyczała na mnie na każdej lekcji, że mam to wyjąć z buzi. Zastraszona wyjmowałam. Chodząc od ortodonty, do ortodonty, każdy z nich mówił, że moją wadę można tylko i wyłącznie zoperować. Samo noszenie aparatu nic nie da. Nigdy się nie zdecydowaliśmy (prędzej zrobiłabym to teraz, przy większej świadomości medycznej, niż kiedyś), a zgryz pozostał taki sam. Chyba blokował mnie przed tym strach. Aparat ortodontyczny miał mi pomóc chociaż trochę zniwelować wadę, ale nadal nie widzę efektu. Na co dzień widziałam tylko krzywy uśmiech, który ujmował mi bardzo dużo pewności siebie.


Symetria

Mój narzeczony twierdzi, że moje drugie imię to Spójność. Ja mówię, że trzecie to Symetria. Wierzcie mi lub nie, ale jak ktoś mi mówił, że to on jest asymetryczny na twarzy to łzy stawały mi w oczach. Z jednej strony miło, że ktoś tego nie widzi, a z drugiej... może ktoś po prostu chce się nade mną zlitować, czego nienawidzę z całego serca. Moje życie zmieniło się po uzupełnieniu ust, a pani doktor Jolanta Wypler zrobiła najlepszą robotę, jaką widziałam. Zmieniła mój wygląd, ale też nastawienie do samej siebie. Teraz moja pewność siebie sięga naprawdę zenitu, a symetria pozostała zachowana. Lekarz medycyny estetycznej zrobił to, czego do tej pory żaden z ortodontów nie potrafił. Chyba nigdy nie byłam aż tak wdzięczna.

Może moda?

Wy powiecie, że to moda, a ja mówię Wam, że to większa świadomość. Wypełnianie ust faktycznie zrobiło się w ostatnim czasie bardzo modne. Kobiety chcą mieć usta większe, pełniejsze. A ja nie mam nic przeciwko. Medycyna estetyczna na przestrzeni ostatnich lat poza standardowymi zabiegami zrobiła też wiele dobrego. Operacje przywracające pewność siebie, zabiegi, dzięki którym pacjenci stają się szczęśliwi. To jest właśnie to. Niech nikt mi nie mówi, że na zdjęciu powyżej nie widać różnicy.


Przed samym zabiegiem pani doktor dokładnie obejrzała moje usta z każdej perspektywy, zaplanowałyśmy jak będzie wyglądać działanie, omówiłyśmy moje oczekiwania, podpisałyśmy zgodę. Zdecydowanie nie chciałam ust przerysowanych, a po prostu symetryczne. Przed zabiegiem usta zostały znieczulone lidokainą. Moje usta wypełniłyśmy jednym mililitrem kwasu hialuronowego. Sam preparat miał w sobie także lidokainę, dzięki któremu tak naprawdę nie czułam bólu. Uczucie nieprzyjemne to po prostu wkłuwanie igły i rozpieranie po podaniu preparatu, ale chyba nikt nie lubi tego tak bardzo. Według mnie ten zabieg nie jest w ogóle bolesny, raczej stresujący.

Razem z Centrum Medycznym Revitalife przygotowaliśmy dla Was konkurs, o których nagrodzie zdecydowałyście same na Instagramie. Serdecznie zapraszam do kliknięcia w zdjęcie poniżej (przekieruje Was do linku Instagramowego z konkursem) i wzięcia udziału!

https://www.instagram.com/p/BornX9MFHlh/?taken-by=paulina.blog


Pozdrawiam,
Paulina

Ostatnie premiery kinowe | Kler, Źle się dzieje w El Royale, Venom

$
0
0
W związku z tym, że jestem dużym kinomaniakiem, a przynajmniej raz w tygodniu odwiedzam pobliskie kino, stwierdziłam, że może będzie całkiem przyjemnie robić Wam posty filmowe.  Do tego już jutro weekend, a w jesienne wieczory dobrze jest wyjść do kina lub obejrzeć coś w domu pod kocykiem. Zastanawiam się nad nazwą serii, może właśnie Kinomaniak? Dajcie swoje propozycje <3 Byłam na ostatnich filmach, które wzbudzają dosyć dużo emocji, także we mnie, więc bardzo chciałam się podzielić z Wami moimi odczuciami.


Kler (2018)

Czyli film Wojtka Smarzowskiego, który został nagłośniony już kilka dobrych miesięcy temu, wydarzeniem na Facebooku, w którym bardzo dużo ludzi brało udział. Większość Polaków oburzają zachowania księży, a druga część w to nie dowierza. Reżyser chciał pokazać Polskę i polskość, to jaką władzę mają ludzie, który zarabiają choć trochę więcej pieniędzy. Do tego został poruszony temat pedofilii wśród księży. Więcej nie chcę pisać o samej fabule, bo po prostu warto zobaczyć ten film, bez różnicy, po której stronie barykady jesteście. 
Moje odczucia są bardzo obojętne - myślałam, że będzie to bardzo mocny film, ale mimo wątku głównego, wcale taki nie był. Miałam duże oczekiwania ze względu na marketing filmu. No i niestety się zawiodłam. Plusy, jakie zauważyłam to zdecydowanie scenografia, która była lekko mroczna, ale nadal w klimacie Polski lub PRL-u.  

Źle się dzieje w El Royale (Bad Times At El Royale, 2018)

Film WOW, na który wybrałam się w przedpremierze dzięki karcie Unlimited w Cinema City. Poszliśmy na ten film w moje imieniny, a więc w poprzednią środę. Jak w każdą - były tłumy ludzi, czego raczej unikam. Chociaż nie miało to znaczenia - film Drew Goddarda przeniósł nas poniekąd do filmów Tarantino. Wiem, że jest wiele fanów tego Pana, ja do pewnego momentu nie byłam, ale zmieniłam swoje zdanie. Źle się dzieje w El Royale opowiada o siedmiu osobach, a każda z tych osób ma mrożącą krew w żyłach swoją opowieść. Nie chcę Wam zdradzać za dużo, ale wierzcie mi, że myśląc o tym filmie słyszę muzykę, która była obecna podczas seansu. Uwielbiam! I chyba pójdę jeszcze raz...

Venom (2018)

Venom to istota pozaziemska, która potrafi żyć w symbiozie z ciałem ludzkim. I to zdanie już potrafi wywrzeć na mnie duże wrażenie. Jednak siedząc w sali kinowej, kiedy ma się wielkie oczekiwania co do filmu Marvelowskiego, a od połowy jest... czymś innym niż oczekiwania to chce się wyjść. I początek całkowicie dobrze się zapowiadał. On - zawadiacki dziennikarz, ona - pracuje w firmie złego człowieka. Wszystko brzmi świetnie, jednak traci na wartości, kiedy zaczyna się ziewać. Jeden ziew, drugi ziew, spoglądam na telefon w celu ustalenia godziny. Słucham? Jeszcze godzina? Cały film trwał około dwie godziny, jednak niesamowicie się dłużył i to nie tylko moje oceny. Momenty akcji bardzo dłużyły się, nic ciekawego. Najbardziej podobało mi się to, że między symbiontami niektóre też były dobre i złe, ten element był dosyć niespotykany. Ogólne wrażenia bardzo średnie, ale jeśli lubicie filmy akcji - warto zobaczyć.


Jakie filmy obejrzałyście w ostatnim czasie? Jesteście w stanie polecić coś w kinie? :)

Pozdrawiam, P

Byłam na kursie manicure hybrydowego

$
0
0
Tak! Byłam na kursie manicure hybrydowego. Marzenia się spełniają :) Od bardzo dawna chciałam poprawić swoje kwalifikacje, a właściwie nauczyć się robić paznokcie. Nie jestem profesjonalistką, ale paznokcie robię sobie już bardzo dawno. Problem polegał na tym, że ciągle w moich paznokciach coś mi przeszkadzało. Dziś chciałam Wam powiedzieć o kursie, pokazać co po nim potrafię i jak zmieniło się moje podejście do mani. 



Dlaczego wybrałam się na kurs Manicure Hybrydowego?

Przede wszystkim chciałam poprawić swój największy problem - opracowanie skórek. Na instagramie roi się od pięknie wypielęgnowanych panzokci - na każde patrzyłam z utęsknieniem. Próbowałam wykonywać taki mani jaki oglądałam, ale nigdy nie wychodziło. I ciągle miałam problem, bo nawet jeśli nie chciałam zalać skórek to zawsze "coś" mi zostało i przez przypadek to utwardzałam w lampie. Już wiem, co zrobić, żeby do tego nie doszło. Wiem jak odsunąć skórki, żeby nie pozostawały na płytce paznokcia. Kolejny aspekt to tzw. góry i doliny, kaczy dziub czy inne tego typu określenia. Pani instruktor pokazała nam jak nałożyć bazę i top, żeby takiego efektu nie uzyskać. Mimo, że wszystkie te tricki znałam, nadal źle wprowadzałam je w swoje życie. No i obsługa frezarki - coś, co stresowało mnie najbardziej, ale już wiem jak chwycić rączkę, jak ułożyć palec, żeby nie zrobić krzywdy.


Przebieg kursu

W piękny jesienny dzień zabrałam moją koleżankę, żeby została moją modelką. Na warszawskim Żoliborzu mieści się właśnie Akademia Semilac, w której brałam udział w kursie. Zdecydowałam się na niego przede wszystkim dlatego, że wiedziałam jak wysoki poziom jest proponowanych przez nich kursów. Bowiem dwa tygodnie wcześniej służyłam swoimi rękoma i paznokciami właśnie jako modelka. Byłam niesamowicie zadowolona jak szczegółowa była instruktorka, dlatego nie mogłam podjąć innej decyzji.
Sama Akademia na parterze ma sprzedaż lakierów, kosmetyków i akcesoriów Semilac oraz stanowiska do wykonywania manicure. Na pietrze natomiast jest strefa szkoleniowa. Wszystko urządzone jest w pięknym, stonowanym stylu, a stanowiska dla kursantów świetnie wyposażone. Poza samym udziałem w kursie możemy dotknąć wszystkich niezbędnych akcesoriów, w instruktorka może pomoc nam w ich doborze. 

Ale przechodząc do samego kursu - pierwsza godzina poświęcona jest wykładowi na temat higieny i chorób paznokci oraz budowy paznokcia. Będąc położna wiem, jakie zasady aseptyki i antyseptyki obowiązują, ale miło było sobie przypomnieć. Dużo bardziej czekałam na temat chorób paznokci i nie zawiodłam się - pani instruktorka Aleksandra Śledziona świetnie wyczerpała temat i udzielała nam odpowiedzi na każde pytanie.


Część praktyczna
 
Po części wykładowej mogłyśmy zaprosić nasze modelki i przystąpić do pracy. Tu już nie będę Wam pisać wszystkiego, co i jak, tylko po krótce. Ta wiedza jest ogólnodostępna w sieci - ja też ją posiadłam, ale tak jak pisałam Wam na początku - nie ma to znaczenia, bo wiedziała teoretyczna, a praktyczna to dwie różne sprawy. Tak więc Pani Ola po kolei pokazywała nam jak nadać kształt paznokcia, jaki kształt pasuje do danej płytki. To, jak opracować skórki, jak pracować z frezarką. A na końcu malowanie - miałyśmy za zadanie nadbudować paznokcie bazą Extend, wykonać na jednym paznokciu manicure francuski, a następnie go zdjąć (według upodobań klientki), a następnie pomalować wszystkie paznokcie tak jak klientka, modelka sobie zażyczyła. Patka wybrała kolor numer 074 - Prussian Blue


Efekty kształcenia
Powyżej zdjęcia paznokci, które wykonałam na kursie (po lewej) oraz mojej mamie zaraz po kursie (po prawej). Zrobiłam także paznokcie mojej siostrze i sobie, jednak nie zdążyłyśmy zrobic zdjec. Na paznokciach mojej mamy baza 5w1 kolor 802. Sama widzę różnice w tych paznokciach, w porównaniu do tych, które wykonywałam wcześniej. Kurs manicure hybrydowego jest super, nawet jeśli wykonujesz paznokcie sama, ale ciagle widzisz niedociągnięcia, nad którymi ciężko Ci pracować. Jeśli zaczynasz swoją przygodę z manicure hybrydowym - również warto wybrać się na szkolenie, żeby nie nabyć złych nawyków.

Byłyście kiedyś na jakimś kursie paznokciowym?

Pozdrawiam,
P.

Semilac Sweather Weather

$
0
0
To właśnie wczoraj wyszła najnowsza, iście jesienna kolekcja lakierów hybrydowych Semilac. Każdy z nas ma chyba w sobie cząstkę jesieni, czyli ulubiony jesienny sweter, herbatka i wieczorny film. Właśnie z tym kojarzy się ta kolekcja - lekko pomechacona, pastelowa, idealna na tą słoneczną jesień. Chodźcie zobaczyć z bliska tą wyjątkową, limitowaną edycję.


Pierwszym lakierem, który mógłby imitować sweterek jest lakier 222 Wolly, który można zdobyć jedynie na pokazach Semilac bądź przy ciekawych konkursach. Już dzięki temu lakierowi można wyobrazić sobie ciepłe łóżeczko z kakao w ręku. Jest jasno szary i ma w sobie drobinki, paseczki, w różnych, ale równie pastelowych kolorach. Tak samo ta kolekcja ma w sobie różne paprochy imitujące wełniany sweter. 


Cała kolekcja obejmuje sześć pastelowych kolorów, które nadają efekt tkaniny. Jest to wyjątkowa, bo limitowana edycja lakierów - zapewne do wykończenia zapasów. Każdy kolor to inny odcień pasteli:

548 Windy Day - miętowo, zielonkawy kolor z meszkiem

549 Cold As Ice - błękit, który iskrzy się od drobinek, które wyglądają jak mróz

550 Stay In Bed - jasno szary fiolet z meszkiem, właśnie w takim kolorze byłoby idealnie pic kakao w jesienny wieczór

551 Tea, Please - neutralny roz z meszkiem

552 Time To Wine - ciepły odcień różu z drobinami

553 Lazy Morning - myśle, że to będzie hit, wyglada jak ulubieniec wszechczasow Semilac 135 Frappe, ale z drobinami


Jeśli chcecie poczytać więcej ba temat tej kolekcji - zapraszam na stronę Semilac, gdzie możecie także poczytać o inspiracjach marki. Kliknij tutaj, żeby poczytać o Sweater Weather


Upatrzylyscie dla siebie jakiś kolor z tej kolekcji?

Pozdrawiam, Paulina

Nowości makijażowe Sephory | Fenty Beauty, ABH, Hourglass

$
0
0
W ostatnim czasie bardzo dużo nowych marek pojawiło się w polskiej Sephorze. Marki, na które wszystkie mejkapistki, wielbiciele makijażu i laicy czekali bardzo długo. Nie mogę w tej liście pominąć blogerek. My też czekałyśmy. W końcu mogłam wykorzystać moją kartę podarunkową i poznać te smaczki. Do tych Marek selektywnych należy Anastasia Beverly Hills, Fenty Beauty, niespodziewane i według mnie lekko zapomniane Hourglass. Pokażę Wam dziś, co znalazło się w mojej kosmetyczce i makijaż jaki na co dzień tworzę tymi kosmetykami.


Na pierwszy rzut jedna z bardziej pożądanych marek - Fenty Beauty. Do tej pory pokazywałam Wam jedną pomadkę, a także pierwszą z serii Stunna. Rihanna dodała nowe kolory do tej rodziny i cały świat oszalał na ich punkcie. Uncensored dostałam od mojego narzeczonego, który dobrze wie jak kocham czerwienie na ustach, a tą wybrałam podczas realizacji bonu do Sephory - jest to Uncuffed, brudny róż, który oksyduje do ciemnego różu. Przynajmniej na moich ustach. Wiele osób mówi, ze te pomadki rozlewają się, odbijają na wszystkim co tylko możliwe. Ja nie miałam tego problemu - pomadka zastygła na ustach, a jak coś jadłam to nie rozprzestrzeniała się po całej twarzy. Jestem z nich bardzo zadowolona i czekam na więcej kolorów. 


Eyeliner, który przebił mojego ulubieńca - Kat Von D - to tez produkt od Fenty. Głęboko czarny, przy nim Kat jest po prostu szara. Tylko nim w ostatnim czasie potrafię zrobić idealną kreskę. Dla niektórych minusem może być to, że ma wykończenie lekko błyszczące, ale jak dla mnie to nie jest problem. Grunt, że jest mega-mega czarny. I do tego ma wdzięczną nazwę Flyliner ;) Mam jeszcze ochotę sprawdzić eyeliner z Clinique, dajcie znać jaki jest Wasz najlepszy eyeliner ever!


Kontynuując temat oczu to już dawno nie miałam tuszu, który spełniłby moje oczekiwania. Czy to maskara drogeryjna czy wysokopółkowa. Ostatni tusz, który był dla mnie dobry to Volume de Chanel. Ale ten Caution Extreme Lash od Hourglass poznałam dzięki kanadyjskiej youtuberce Jaime Paige, znacie? Ona bardzo lubi markę Hourglass i jak tylko weszła do Polski, wiedziałam, że muszę ją wypróbować. Jestem zachwycona tym jak pogrubia i unosi moje rzęsy! Jest super czarny, nie robi grud, bez różnicy ile warstw nałożycie. I ma efekt taki "gumowy". Ciężko określić tak naprawdę ten tusz pod tym względem - nigdy nie spotkałam się z taką maskarą. Na liście mam jeszcze nową mascarę Narsa - Climax. Jaki jest Wasz ulubiony tusz do rzęs?


Ostatnio usłyszałam najlepszy komplement - że mam piękne brwi. Po pierwsze bardzo długo zmagałam się, żeby wyglądały jak teraz wyglądają, a po drugie ciężko było mi zdobyć dobry produkt i narzędzie. O ile komplement nie byłby jakimś cudem nie z tej ziemi, ale dostałam go od insta-influencerki Klatex na evencie Semilac. Pewnie wszystkie ja znacie, ale dostać komplement od kogoś, kto zna się mocno na makijazu - osom! Na brwiach aktualnie noszę produkt Anastasia Beverly Hills Brow Powder Duo, ponieważ wolę miękki efekt brwi, a nie te wyrysowane pomadą. Moja ma kolor Ash Brown i wybierałam ją tylko i wyłącznie po swatchach w internecie.


Smashbox Calicontour to młodsza siostra trio do konturowania. Młodsza, ale obszerniejsza. Zdecydowałam się na jej zakup po wykorzystaniu wszystkich pudrów z tamtej paletki. Ta ma dodatkowo róż i roświetlacze w dwóch kolorach. Paletka jest stosunkowo lekka jak na swoje wyposażenie i duże lusterko w środku. Można więc ją zabrać na wyjazd i będzie nam służyć także jako paletą do oczu. Bardzo ją lubię, a Smashbox po raz kolejny mnie nie zawiódł! 


A poniżej minimalistyczny makijaż wykonany tymi kosmetykami - same powiedzcie czy Wam się podoba. Ja właśnie na minimalizm stawiam w makijażu!


Znacie te kosmetyki? Jakie nowości Sephora najbardziej Was zachwyciły? Na jaką markę teraz czekacie w Sephorze?

Pozdrawiam,
Paulina

Dlaczego przestałam oglądać YT?

$
0
0
Zapytałam Was na Instagramie, jaki post chciałybyście dziś przeczytac najbardziej. I właściwie nie zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że większość odpowiedzi to właśnie ten temat. Dlaczego przestałam oglądać youtube urodowy, dlaczego przesiałam blogi, na które regularnie wchodzę i czytuję posty. No i - dlaczego zrobiłam czystki na instagramie. Postaram się odpowiedzieć Wam dziś na te zagadnienia, a może zainspirować do zmian w swoim życiu.


Nowych kont na instagramie powstaje na pęczki. Z resztą kanałów na yt tak samo. Mniej można powiedzieć o blogach, bo kto teraz czytuje blogi, kiedy wszyscy jesteśmy wzrokowcami? Mało kto pewnie przeczyta moje dzisiejsze wypociny, wcale nie mam tego nikomu za złe, a tym bardziej nie zazdroszczę świetnych zasięgów. W wirtualnym świecie wszystko musi być idealne. Wszystko musi do siebie pasować, być przyjemne w odbiorze. Żyjąc w takim świecie, przenosimy go także do rzeczywistości, która niestety - jest bardziej okrutna. Dzięki swojemu perfekcjonizmowi nie stajemy się popularni. Bo nikt nie wygląda spoza kilku cali swojego telefonu. 

Wracając do nagłówka - dlaczego przestałam ogladac youtube... Drażni mnie powtarzalność. Jak wykreować się na piękność. Pięć najlepszych podkładów. Ulubieńcy roku (choć to jeden z lepszych tematów nawet dla mnie). W co ubrać się na randkę. Wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, że te filmy wszyscy dodają w mniej więcej takim samym czasie. Nagle wchodzisz w zasubskrybowane kanały, a tak wszystkie filmy nazywają się tak samo. Z innej strony każda z yt/blogerek/instagramerek/czyinnychinfluencerek dostaje super znany zegarek do promocji. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że budzę się, przeglądam ig, a tam na każdym zdjęciu jest ten sam zegarek. Dlaczego marki robią ten błąd? Dlaczego kampania u każdej osoby musi przypadać tego samego dnia? I zwrócicie mi pewnie teraz uwagę - sama brałam udział w kampani "znanych zegarków" i mega jestem niezadowolona własnie z tego, a także z jakości produktu. Bo jak można promować przeciętne produkty? Ano można. Hajs się zgadza.

Jestem już tym całym perfekcjonizmem, kampaniami, zdjęciami kubków (mimo,  że sama takie dodaję) po prostu zmęczona. Nie odczuwacie powtarzalności? Tego, że zrobiło się nudno?

Ja tak.

Niestety konsumpcjonizm atakuje nas zewsząd. Niestety w świecie beauty jest to bardzo powszechne - nowy podkład, nowe cienie, nowe szminki, nowe wszystko... a na yt tylko pęd, który nakręca nas do kupowania nowości. Ciężko jest przesiać, co wziąć, a co odrzucić.

Nie czujecie się zmęczone tym całym wirtualnym światkiem?

Świąteczne paznokcie last minute

$
0
0
Jak tam sezon przedświąteczny? Delektujecie się i już odpoczywacie? Czy dużo pracy w toku? Jeśli tak jak ja, jesteście z ręką w nocniku, a przed Wami dużo pracy... w domu i w pracy, a mimo wszystko chcecie się cieszyć pięknym manicure to zobaczcie moje propozycje mani na święta. Ja je nosiłam w grudniu i zebrałam do kupy, żeby pokazać Wam wszystko na raz. Dajcie znać, który manicure Wam się podoba najbardziej i jak będą wyglądać Wasze paznokcie!

 

Właściwie jedynymi narzędziami jaki będzie Wam potrzebny to pędzelki. Ja używałam tutaj dwóch - mój niezawodny Semilac 002, mały, cieniutki, idealny! Taki, że pięknie podjeżdżam nim hybrydą pod skórki, ale nadaje się do wszelkich wzorków, które pokazuję poniżej. Inny pędzelek, który widzicie na zdjęciach to pędzelek do ombre - nowość w marce Semilac. Nie mogłam się doczekać, żeby go użyć i jak na razie na pierwszy ogień użyłam go do brokatowego zdobienia. Jestem natomiast bardzo ciekawa jak poradzi sobie z babyboomerem, z którym zawsze miałam problem.




Czerwony manicure

Czyli klasyka, która musi zagościć w grudniu! Jestem ogromną fanką czerwieni i nie wyobrażam sobie świąt bez tego koloru - jest iście świąteczny. Czerwień to definicja świąt. Sam w sobie kolor 071 Deep Red porzuciłam kiedyś na rzecz 028, ale wracam do niego z podkulonym ogonem - zobaczcie jak pięknie wygląda w towarzystwie mojego ulubionego błyszczącego lakieru - 181 Spicy Salsa. Jak dla mnie to duet idealny. Uwielbiam wstawki takiego samego, brokatowego odcienia na paznokciach. W ubiegłym roku miałam właśnie takie połączenie ciemnego brązu (029 Espresso i 180 High Jive).


Biały manicure przypruszony złotem

Biel to drugi kolor kojarzący się ze świętami i zimą - wygląda jak śnieg :) W połączeniu ze złotem i czerwienią tworzą przepiękne świąteczne ozdoby. Ja tym razem połączyłam biel tylko ze złotem i jestem bardzo zadowolona z efektu. Lakiery, których użyłam to Semilac 001 Strong White i 260 Light Gold. Do tego manicure użyłam pędzelka, o którym wspomniałam na początku. Na pomalowane na biało paznokcie położyłam kroplę złotego brokatowego lakieru tuż przy skórkach. Następnie delikatnie ruchem stemplującym rozłożyłam brokat. Nie jest to wcale trudne - warto spróbować!


Złote choinki

Świetnym pomysłem na mani jest trend mat&glow. Połączenie matu i błysku jest bardzo nieoczywiste w manicure, ale już podbija serca każdej pazurkomaniaczki. Na moim mani można zauważyć trójkąty, które mój narzeczony nazywał choinkami. I właściwie miał rację! Do wykonania użyłam jeden z popularniejszych szarości 105 Stylish Grey i tak jak poprzednio - 260 Light Gold. Na utwardzoną szarość nałożyłam najlepszy top matowy jaki istnieje - Top Mat Total No Wipe. Następnie nałożyłam w kształcie trójkąta Light Gold, a następnie sam trójkącik pokryłam Topem No Wipe. Super proste, ale efektowne zdobienie :)


Galaktyczne święta

Mimo, że użyłam tu klasycznego nudziaka, powiedziałabym, że jednego z bardziej rozpoznawalnych nudziaków w sieci, to dołożyłam tu kilka szaleństw, dzięki którym mani stało się jeszcze bardziej ciekawe i jeszcze bardziej świąteczne. Na utwardzony kolor 135 Frappe nałożyłam gdzieniegdzie 185 Majesty Waltz. Następnie na ten kolor nałożyłam płatki efeku Galaxy w ocieniu 668 Silver&Rose. Wszystko przykryłam topem matowym, a następnie namalowałam gwiazki przy pomocy Semiart 002 White. Efekt jak dla mnie jest obłędny :) Same oceńcie :)


Dajcie znać, który mani podoba Wam się najbardziej i co planujecie położyć na paznokcie w te święta :) A może już manicure jest gotowy? 

Pozdrawiam,
Paulina

Z książkami w tle | Książki, seriale, filmy

$
0
0
Książki to jeden z elementów kultury, który lubię najbardziej. Czy latem, w parku, na wakacjach, czy jesienią i zimą pod kocykiem z kubkiem ulubionej herbaty. Są jednak momenty, że nie czytam w kółko książek, np. w tamtym roku bardzo się z tym opuściłam (w tym jednak nadrabiam!). Żeby się zmotywować bardzo lubię czytać i oglądać filmy, gdzie jest motyw książki, czytania i pisania. I właśnie takie zestawienie dziś dla Was przygotowałam.



Najpopularniejszy serial w tym roku 

"Ty", bo właśnie o tym serialu Netflixowym mowa. Plotkarowy Dan Humpfrey w wydaniu niegrzecznym (lub jeszcze bardziej niegrzecznym :>), jako Joe Goldberg. Gra on menedżera księgarni, który zakochuje się w przypadkowej dziewczynie, która weszła zakupić książkę. Miłość przeradza się w obsesję i ze zwykłego zauroczenia przeradza się w przerażającą relację. Serial ma bardzo ciekawy motyw, a książki podsycają jego pikanterię (książki są super seksi!), jednak... czegoś mu brakuje. Brakuje, albo jest zbyt przewidywalny. Z wieloma osobami rozmawiałam na jego temat - wciąga, ale można przewidzieć każdy kolejny krok głównego bohatera. Mimo wszystko - te dziesięć odcinków pochłania się niewyobrażanie szybko.


Z Amy Adams w roli głównej

Jeśli ktoś zapytałby mnie o moją ulubioną aktorkę zagraniczną - na pewno byłaby nią Amy Adams. Za to, że każda z ról, które dostaje przychodzi jej naturalnie. A do tego jest nieziemsko piękna i oryginalna. I właśnie z nią są kolejne dwie pozycje, o których chciałam Wam napisać. 
Jedna z nich to film (na podstawie książki), który wszedł do kin w 2016 roku. Pamiętam, że w dniu, kiedy zobaczyłam tę pozycję byłam w baaardzo melancholijnym nastroju i poszłam do kina sama. Wywarł na mnie ogromne wrażenie. Mowa tu o "Zwierzętach nocy". Amy gra tam główną rolę, jest wysoko postawioną właścicielką galerii, ma męża, który ciągle wyjeżdża, a pewnego dnia dostaje książkę od swojego byłego męża. Jest to przerażający thriller, który jest dla filmowej Susan retrospekcją ich życia. Bardzo przeszywający film, dramat, który obejrzałam już kilka razy. Dla fanów Netflixa - można go tam znaleźć.
Ostatnio zapytałam Was na instagramie czy znacie właśnie takie pozycje, które mają w tle motyw książkowy-czytelniczy-pisarski. Było kilka odpowiedzi z serialem "Ostre przedmioty" (który również oparty jest na książce). Zaczęłam oglądać, jestem w połowie. Główną rolę gra dziennikarka, która dostała zlecenia napisania artykułu na temat serii morderstw, które wydarzyły się w jej rodzinnym mieście. Camille (Amy Adams) niechętnie przyjmuje tę propozycję, jednak nie ma wyboru i wraca do Wind Gap, żeby zmierzyć się z przeszłością i swoją matką. Serial rozkręca się dosyć powoli, ale ciągle jest ta chęć obejrzenia kolejnego odcinka. Na pewno obejrzę do końca.

Inne filmy

Pozycja, w której głównym wątkiem jest walka między miejscową księgarnią, a wielką sieciówką księgarni, na pewno nie jest dla Was nieznana - "Masz wiadomość", czyli Tom Hanks i Meg Ryan, którzy do ostatnich momentów rozpoczynają ze sobą rozmowę na chacie, kiedy komputery i internet były nowością. Anonimowość jednak nie pozwala im zakończyć znajomości przed wielkim biznesowym fiaskiem. Musicie znać, jest to jedna z pozycji obowiązkowych w kategorii komedie romantyczne!

Dramat z czasów powojennych, o bohaterce, która nie potrafi czytać pozwolił uzyskać Kate Winslet Oscara za rolę pierwszoplanową w 2009 roku. Ten film wskoczył też na moją prywatną listę ulubionych filmów wszechczasów. Dobrze wiecie, że chodzi tu o film "Lektor". Niestosowne uczucie między młodszym mężczyzną, a starszą od siebie kobietą jest wątkiem w kinie i kulturze, którego nie mogę przegapić (polecam jeszcze zapoznać się z książką "Madame" Antoniego Libery oraz "Spóźnieni kochankowie" Williama Whartona), więc jeśli znacie coś w tej tematyce - koniecznie się ze mną podzielcie. Jednogłośnie - Kate Winslet zdecydowanie zasłużyła na tego Oscara jak na żadnego innego!

Jeśli jeszcze nie macie dosyć filmów - polecam Wam kolejną oscarową pozycję, jaką jest film "Służące". Chyba jeden z bardziej oglądalnych filmów w 2011 i 2012 roku. Film toczy się w latach 60 XX wieku, kiedy w Ameryce osoby czarnoskóre nie są tolerowane przez białe społeczeństwo. Istnieje jednak dziennikarka, która spisuje historie czarnoskórych służących, tworząc oburzenie wśród społeczeństwa. Film łapie za serce i musi być także obejrzany przez Was!


Książki o książkach

W tym akapicie nie mogę Wam wspomnieć o mojej ukochanej, licealnej miłości jaką był Carl Ruiz Zafon ze swoją serią o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Cztery książki ("Cień wiatru", "Gra Anioła", "Więzień Nieba", "Labirynt Duchów") to cykl o Danielu, który jest zakochany w książce chce rozwiązać jej tajemnice. Intrygi, Barcelona i zapach książek zbiera owacje na stojąco od młodszych jak i starszych czytelników. Zdecydowanie muszę zakupić i wrócić do tej serii - ostatniej książki niestety nie przeczytałam, ale w czasach licealnych do pierwszych dwóch wracałam bardzo często. Cykl ten może szybko rozkochać w sobie czytelnika.

Znacie jakieś pozycje z książkami w tle? A może te, o których wspomniałam są także Waszymi ulubionymi? Dajcie mi znać, chętnie nabiorę natchnienia czytelniczego!

Pozdrawiam, 
Paulina

Makijaż jedną marką | Semilac

$
0
0
Makijażowe dzieci marki Semilac pojawiały się systematycznie, mogłabym powiedzieć, że nawet zamiast kolekcji paznokciowych. Zaczęło się od pomadek matowych, przez cienie do powiek, aż po eyeliner i tusz do rzęs. W ofercie możemy także znaleźć odżywkę do rzęs! Jeszcze nie zaczęłam jej stosować, ale na dniach chcę zrobić zdjęcia "przed", żeby móc porównać jaki dała u mnie efekt. Dziś natomiast, dzięki uprzejmości marki, mam okazję pokazać Wam mój makijaż w całości wykonany kosmetykami Semilac.


Na przygotowaną wcześniej cerę (oczyszczoną, ztonizowaną i nawilżoną), nałożyłam podkład Foundation Cover. Podkład występuje w pięciu odcieniach, mój to 20 Warm Beige. I o ile czasami to faktycznie ciepły odcień, to w nieco chłodniejszym świetle mam wrażenie, że jest bardziej neutralny. Zimą jestem dosyć blada, wiec odcień się nie odcina (ani nie oksyduje w ciągu dnia), jednak jaśniejszy kolor jest już dla bardzo dużych bladzichów (będą państwo zadowoleni!). Według mnie marka powinna wprowadzić kolory pomiędzy o nieco cieplejszych odcieniach. Podkład wyrównuje koloryt i ma średnie krycie, które można budować do mocniejszego. Jeśli nadal czegoś nie pokrywa - dodaję korektor, który jest dedykowany pod oczy, jednak ma bardzo fajne krycie, dlatego używam go także na niedoskonałości. Mój kolor to 02 Natural - ma neutralny, lekko ciepły odcień, który bardzo ładnie zakrywa sińce pod oczami. Tak jak podkład, korektor można budować. Całość przypudrowałam pudrem transparentnym w kamieniu - aktualnie nie widzę, żeby mnie bielił (ma całkowicie biały kolor w opakowaniu), jednak jak nałożyłam go zbyt hojnie latem (prosto po wakacjach na Zakynthos) to potrafiłam być lekko biała. Niemniej - puder bardzo dobrze matuje na kilka godzin. W całości baza trzyma mi się cały dzień (mniej wiecej od godziny 5.30 do 20). Uważam, że to super wynik. Nie używam tego trio jednak zbyt długo, żeby stwierdzić czy mnie zapycha. Po dwóch tygodniach codziennego używania czegoś takiego nie zauważyłam.



Do wykonturowania twarzy użyłam obydwu podwójnych produktów - Bronzera i rozświetlacza. Jeden z nich to Sunny Bronze, a drugi Ice Bronze. Sugerują nam one o poziomie ciepła w danym kosmetyku. Sunny Bronze - ciepłe odcienie, Ice Bronze - zimne odcienie. Na początku użyłam chłodniejszego bronzera do podkreślenia kości policzkowych i wykonturowania czoła, a następnie ociepliłam buzię bronzerem Sunny. Rozświetlacza Ice użyłam delikatnie w miejscu różu, ze względu na swój różowy odcień, a Sunny typowo jako rozświetlacz (na twarzy wygląda brzoskwiniowo-szampańsko). Wszystkie te produkty są super napigmentowane, jednak moją uwagę zwrócił najbardziej bronzer Sunny - trzeba z nim uważać. Jest lekko ciepły, ale nie jest pomarańczowy. Można użyć go solo i będzie wyglądał pięknie, jak zdrowa opalenizna (dla fanek - bardzo przypomina odcień The Balm Bahama mama :)). Te produkty nie robią plam w ciągu dnia, co niestety inne potrafią zrobić w bardziej intensywniejsze dni, kiedy sebum jest nadprodukowane. 


Oczy podkreśliłam bardzo dziennie - czyli jak zwykle to robię, czasami po prostu dodaję kreskę lub nie. Tutaj nie mogłam z niej zrezygnować. Po prostu matowy eyeliner Semilac był jedną z bardziej interesujących kosmetyków z oferty. Ale zacznijmy od początku - brwi podkreśliłam również produktem Semilac, a właściwie najciemniejszym cieniem z paletki Nude Rose, czyli 017 Grey (kolor odpowiadający jednemu z moich ulubionych kolorów lakierów hybrydowych!). Cień świetnie się sprawdził w tej roli - nie był ani za ciemny, ani za jasny, a zdecydowanie nie był ciepły! Nie mogę już znieść ciepłych odcieni na brwiach, więc to był strzał w dziesiątkę. Pozostałymi cieniami wykonturowałam powiekę - zaznaczyłam załamanie, przyciemniłam zewnętrzny kącik i rozjaśniłam wewnętrzny. Uwielbiam takie całe matowe palety, którymi można stworzyć nienaganny, nienachalny look. Cienie pięknie się rozcierają i mimo braku bazy na powiece (nałożyłam i przypudrowałam kosmetykami użytymi wcześniej - korektorem i pudrem transparentym), nie rolują się w ciągu dnia! 
Na linię rzęs nałożyłam z ekscytacją matowy eyeliner i... uwielbiam go! Uwielbiam jego formułę, czerń, szybkość zasychania, to, że jest matowy. Mam z nim jedyny problem - oduczyłam używać się takiej formy eyelinera, więc będę musiała jeszcze poćwiczyć, żeby robić to sprawniej. 
Rzęsy pokryłam tuszem Flirty Look, który ma silikonową szczoteczkę i ma za zadanie dodać objętości rzęsom. Kojarzycie problem zbyt mokrej maskary od pierwszego użycia? Następnie odkładamy ją na tydzień dwa, żeby formuła była trochę lepsza. Tutaj nie ma takiego problemu, maskara nie jest zbyt mokra, świetnie i bezproblemowo się ją nakłada. Generalnie nie przepadam za takimi szczoteczkami w tuszach, bo drażnią moje oczy, ale tutaj nie spotkałam się z czymś takim! Więc jestem zachwycona. A do tego maskara ładnie podkręca i dodaje objętości rzęsom - o niczym więcej nie mogłam marzyć!


Na usta nałożyłam mój totalny hicior - matową pomadkę w kolorze 527 Burgundy. Przyznam Wam szczerze - mam ją już bardzo długo, bo od samego początku jak Semilac wyszedł z tymi pomadkami i jest to mój totalny ulubieniec. Kocham go na dzień i na wieczór. Wytrzymuje większość potraw, nawet tych tłustych. Raczej do pracy nie nakładam mocnych kolorów, ale ten jest ciemniejszym odcieniem nude dla mnie i nie mam problemu, żeby nałożyć właśnie tę. Nie zbiera się w załamaniach, ładnie się zjada i ma po prostu przepiękny kolor. Jeśli chcecie poczytać więcej o pomadkach Semilac to pisałam już Wam taki post! Inne kolory, które kocham to 039 Sexy Red i 097 Indian Roses.





I kilka zbliżeń ma makijaż:


Ogólnie jestem bardzo zadowolona z kosmetyków Semilac - jest jeszcze kilka produktów, które chciałabym mieć, np. paletka cieni w ciepłych odcieniach (dacie wiarę, że nie mam żadnej ciepłej paletki?!). Kilka produktów stało się już moją codziennością w makijażu, co tylko oznacza, że po prostu je pokochałam :)


Co sądzicie o makijażowej linii Semilac? Macie już coś w swojej kosmetyczce? A może któryś z produktów Was bardziej zaciekawił? Dajcie znać!

Paulina

Minimalistyczna naturalna pielęgnacja długich włosów

$
0
0
Pielęgnacja włosów to chyba obowiązek każdej z nas, bo każda z nas uwielbia mieć wypielęgnowane, dobrze wyglądające włosy. Kiedy szykujemy się na ważne wyjście, albo chcemy na kimś zrobić wrażenie - to włosy grają jedne z pierwszych skrzypiec. Niestety, bez dobrej pielęgnacji nie osiągniemy pięknego wyglądu włosów, a za tym idzie - naszej fryzurze zawsze będzie czegoś brakować (we własnym odczuciu oczywiście).


Generalnie cała moja pielęgnacja włosów bez silikonów i parabenów zaczęła się na pierwszym roku studiów położniczych*. Mieszkałam wtedy z grupką znajomych w wynajmowanym mieszkaniu, po jakimś czasie dołączyła do nas dziewczyna z psem. Miała ona długie, piękne i gęste włosy. Trochę się z nią zakolegowałam w ówczesnym czasie (ale jak to bywa, ludzie idą własnymi drogami), była trochę starsza, imponowała mi swoją zaradnością i opiekuńczością (wobec mnie i swojego uroczego psa). Miałam wtedy ful nauki, zajęcia od rana do wieczora, praktyki na dyżurach dziennych i nocnych, a jedyne czego potrzebowałam po powrocie do mojego małego pokoju to po prostu chwila dla siebie. Co z resztą zostało mi do tej pory. Lubię się odprężyć we własnym, lub otoczeniu najbliższych, towarzystwie. Wtedy owa koleżanka sprzedała mi kilka tricków na ładniejsze włosy. Mówiła, że skład szamponu ma znaczenie, nakładanie oleju na włosy również (chociaż nigdy nie lubiłam konsystencji i lepkości oleju i tłuszczy), a odżywki i maski do włosów to pozycja obowiązkowa. I jak to młoda, zagubiona osoba, chętnie wzięłam jej nawyki do siebie. Włosy stały się piękniejsze, bardziej zadbane. O dziwo z wysokoporowatych włosów stały się średnio. Myślałam, że to już niemożliwe. Wiem, że nigdy nie zadziałam na gęstość moich długich, ale cienkich włosów, jednak sama długość je broni.


Olejowanie włosów znudziło mi się bardzo szybko, ze względów, o których pisałam wyżej. Jednak szampony i odżywki bez SLSów** i parabenów zostały ze mną aż do teraz (to prawie 6 lat!).  Zaprzestałam używania odżywek bez spłukiwania, chociaż bardzo chciałabym do nich wrócić. Tak samo maskowanie - nigdy za tym nie przepadałam (głównie z braku czasu), ale marzy mi się, żeby odnaleźć maskę tą jedną jedyną. Dziś jednak o moich ostatnich odkryciach - duecie naturalnym, który robi świetną robotę na moich włosach, a także jest super dla osób początkujących w pielęgnacji naturalnej włosów. Więcej o pielęgnacji włosów bez SLS możecie przeczytać tutaj.

Mowa tu o duecie od polskiej, a dokładniej szczecińskiej marce kosmetyków naturalnych - Clochee. Marka jest na rynku już kilka lat, ja ją poznałam w tamtym roku poprzez pojedyncze produkty do twarzy. Jednak zainteresowały mnie na tyle, że musiałam wypróbować kolejne. A jeśli chodzi o marku naturalne, zdecydowanie wolę testować szampony i odżywki do włosów niż kremy do twarzy (niestety te lubią mnie zapychać, lub nie dobrałam jeszcze nic odpowiedniego).


Skórę głowy mam zdecydowanie przetluszczającą się, dlatego zdecydowałam się na Oczyszczający szampon. Bardzo delikatny szampon, który fajnie oczyszcza skórę głowy, nie powodując żadnych podrażnień, bowiem w swoim składzie nie posiada silnych detergentów. Ma piękny zapach, mi przypomina trochę zapach glinek, co automatycznie powoduje, że mam wrazenie dogłębnego oczyszczenia. W składzie ma ekstrakt z chmielu, który ma działanie przeciwbakteryjne i tonizujace. W   składzie możemy znaleźć także bajkalinę, która działa antyoksydacyjnie i łagodzi podrażnienia. Chwilowo miałam romans z drogeryjnym „niby eko” szaponem do włosów, który zrobił mi niemałe problemy włosowe, a teraz, po regularnym stosowaniu szamponu Clochee czuje się o niebo lepiej. Szampon będzie idealny dla początkujących wlosomaniaczek - nie ma rak dużego problemu z brakiem pienienia się jak te bardziej znane szampony bez SLSów.

W celu uzupełnienia pielęgnacji włosów po dwukrotnym umyciu włosów nakładam Regenerującą odżywkę do włosów suchych. Tutaj niestety muszę się zgodzić - moje długie włosy potrzebują wzmocnienia, jednak przez swoją ciężkość, ale pewnie też to, że je zwiazuję, mogą mieć prawo się przesuszac. Ta odżywka ma w swoim składzie ekstrakty z owsa i lnu. Owies ma działanie zabezpieczające powłokę włosa, ze względu na dużo związków mineralnych i witamin w składzie. Myślę, że to właśnie z tego powodu łuska włosa po myciu jest pięknie zamknięta. Nie można oczywiscie pomijać faktu, że na sam koniec spłukuję włosy chłodniejszą wodą. Len natomiast intensywnie regeneruje i nawilża włosy. Ten składnik odpowiada także za blask, który maja włosy po myciu.


Moja główna życiowo-włosowa zasada (którą potwierdziłam na zajęciach z trychologii***) - szampon dobieram do skóry głowy, a odżywka do reszty włosów!

Jeśli któryś z produktów Was zaciekawił - do końca tygodnia trwa marzec z włosami na stronie Clochee, a więc produkty do pielęgnacji włosów są przecenione aż o 20% :) Jeśli chcecie zapoznać się z innymi szamponami i odżywkami, znajdziecie je w tym miejscu.

Jak dbacie o swoje włosy? Preferujecie minimalizm włosowy, czy lubicie zrobić swoim włosom na maxa dobrze?

Pozdrawiam,
Paulina

*Muszę to zaznaczyć, ponieważ zaczęłam w ubiegłym roku studia magisterskie na kierunku kosmetologia i wszystko może się pomylić. Zatem początek moich studiów położniczych to rok 2012, a pielęgnacja włosowa zaczęła się na przełomie 2012/13.
** SLS - sodium lauryl sulfate, detergent, substancja spieniająca
*** Trychologia - dziedzina w nauce, zajmująca się włosami i skórą głowy

Codzienna pielęgnacja | Akcja pielęgnacja

$
0
0
Za ten post zabierałam się już jakiś czas, z resztą skoro tu jesteście, to zapewne czytałyście o tym na moim instagramie. Zbiorczy post o codziennej pielęgnacji jest, był dla mnie wyzwaniem, chociażby z tytułu braku regularności. Jednak tą regularność wprowadzam w moje życie, chociażby małymi kroczkami. I tak właśnie udało mi się dojść do regularnej pielęgnacji. 


Codziennie

Rano

Codziennie rano muszę mieć wypracowany schemat, żeby działać jak najszybciej. Z resztą kto nie wolałby zostać pięć minut dłużej w łóżku z ukochaną osobą, nawet na rzecz jednego z etapów pielęgnacji? No ja, ja jestem w stanie poświęcić moją buzię, żeby tylko „jeszcze chwileczkę”. Przechodząc do sedna - poranna pielęgnacja musi być dla mnie szybka i skuteczna. Musi dobrze przygotować cerę pod makijaż. Wszystko zaczynam od mycia twarzy delikatnym żelem, który zmyje zanieczyszczenia i sebum z nocy. Po wielu próbach i błędach wiem, że nie potrzebuję dwuetapowego mycia twarzy, to zostawiam sobie na wieczór, kiedy muszę zmyć makijaż. Do tego używam Emulsji do mycia twarzy od Pure By Clochee. Jest to „odnoga” naturalnej, polskiej marki ze Szczecina Clochee. Inny żel (również polskiej marki), który mam u siebie w kosmetyczce to d’Alchemy. Coraz bardziej zakochuję się w polskich produktach. Wracając do tematu - zazwyczaj zwykły żel do mycia twarzy wystarczy, jeśli nie, albo widzę, że moja twarz jest mocno zanieczyszczona, używam wtedy żelu mającego z drobinkami peelingujacymi (np. Tołpa całkiem fajnie działa na moją cerę) albo mieszam żel z peelingiem, którego aktualnie używam, żeby przyspieszyć trochę pielęgnację. 
Dopiero od niedawna, ale zauwazyłam ogromną różnice w zachowaniu mojej cery, odkąd używam tomiku. Do tego również używam toniku z d’Alchemy. Ma w stu procentach naturalny skład, marka nie testuje na zwierzętach, a sam produkt jest w świetnej formie - w buteleczce ze spryskiwaczem, która totalnie ułatwia, przyspiesza aplikacje, ale także nie musimy zużywać wacików. Kiedyś ten etap był przeze mnie totalnie pomijany. Teraz wiem, że po każdym kontakcie skóry z wodą należy jej się przywrócenie prawidłowego pH (między 4,5, a 6,0). Jaka zmiana nastąpiła? Przede wszystkim z cery skłonnej do przetłuszczania i niedoskonałości zmieniła się w normalną.

Po oczyszczeniu i przywróceniu naturalnego pH mojej skórze zabieram się za nawilżanie. Bo właśnie podstawą do pięknego makijażu jest nawilżona cera. Do tego stosuję dosyć nowych w mojej pielęgnacji, ale już sprawdzonych kosmetyków. Pierwszy, który nakładam to serum intensywnie nawilżające od Clochee. Z tym serum wiąże się całkiem zabawna historia... Bo na początku kompletnie nie rozumiałam dlaczego jest tak wychwalane. Jednak po regularnym używaniu widzę, że moja buzia stała się miękka, jak pupcia niemowlaka (mówię serio, takie pupcie mam na co dzień w pracy - wiem co mówię :D). Zawsze nakładam je rano, czasami jeszcze wieczorem. Jedna pompeczka wystarczy, żeby zrobić cud na mojej twarzy. Następnie dosyć szybko, jeszcze przed całkowitym wchłonięciem nakładam krem nawilżający The Ordinary. Tego używam stosunkowo krótko, ale powiem Wam, że świetnie sprawdza się pod makijaż. Nie powoduje ścierania się makijażu, szybko się wchłania, a pozostawia skórę bardzo nawilżoną. Perełki The Ordinary podbiły nasz polski rynek, wcale się nie dziwię. Przed tym produktem używałam mój ukochany krem z Kiehl's Ultra Facial, ale nie mogę się doliczyć, które to już moje opakowanie. Jedno jest pewne - nie ostatnie. Mam ochotę poużywać różnych wersji tego kremu (z SPF oraz forma żelowa na lato, którego miałam kiedyś próbkę i był bardzo przyzwoity).
Niestety co do dziennej pielęgnacji nie znalałam jeszcze idealnego SPF, który by chronił moją skórę i dobrze współgrał z makijażem. Macie jakieś propozycje?


Wieczorem

Kiedyś na Meet Beauty usłyszałam, że podstawą makijażu jest... demakijaż. I bardzo dużo poradników huczy właśnie o tym, że należy robić to dwuetapowo. Jednak w wielu z nich mowa o olejach, których ja po prostu nie lubię. Dlatego mój demakijaż bazuje na produktach mokrych, wodnych. Pranie wstępne (:D) zaczynam od zmycia wierzchniej warstwy makijażu i zanieczyszczeń z dnia - używam do tego płynu micelarnego. Aktualnie ukochałam sobie micel od Pure By Clochee, niestety jest już na wykończeniu. Marzę o tym, żeby marka wyprodukowała taki w wielkiej pojemności (np. 500 ml :D). Jednak każdy micel należy zmyć z twarzy, ponieważ osiada on na niej, dlatego dalej używam płynu do mycia twarzy. Tak samo jak w przypadku porannego mycia używam tu Emulsji z Pure By Clochee lub żelu oczyszczającego z d'Alchemy. Robię to dokładnie, okrężnymi ruchami. Nie pomijam oczu, brwi i linii włosów (o której niestety często zapominamy). Masuję twarz tak, żeby zmyć resztki makijażu. Spłukuję twarz, a następnie delikatnie osuszam ręczniczkiem. Od razu psikam twarz tonikiem, o którym wspomniałam w pielęgnacji dziennej. Nie jest to koniec, ponieważ następnie nakładam tonik glikolowy z The Ordinary. Czasami robię to wylewając na ręce i po prostu wtłaczając w twarz, a czasami na wacik. Zauważyłam, że lepsze działanie ma, kiedy jednak go wtłaczam. Ma on za zadanie rozjaśniać twarz, powodować, że będzie świetlista. No i jak każdy kwas - złuszczać delikatnie skórę. Jeśli moja cera ma się średnio, to na ten tonik nakładam serum z Kiehl's Midnight Recovery Concentrate. Mój wieloletni ulubieniec, który świetnie łagodzi podrażnienia i uspokaja cerę dzięki swojemu ziołowemu składowi. Czasem jednak używam Serum Ultranawilżające z Clochee, a czasami pomijam ten etap. Zdarza się także, że dodaję kilka kropel serum z witaminą C od Kiehl's do kremu na noc, żeby buzia mogła również być mocniej nawilżona i rozświetlona rano. Pomijam jednak wtedy tonik z The Ordinary, wolę, żeby cera mogła chłonąc mocno z jednego z tych kosmetyków. Raczej jestem fanką minimalnej pielęgnacji. Następnie nakładam krem Ultrafacial z Kiehl's lub Krem/Maskę Nocna Regeneracja z Pure By Clochee, która świetnie regeneruje i pięknie nawilża. Uwielbiam ten kosmetyk, w porównaniu do innych masek na noc, które kiedyś używałam - ta nie pozostawia tłustego, nieprzyjemnego filmu na buzi.



Trzy razy w tygodniu

Właśnie kilka razy w tygodniu robię sobie lepszy peeling twarzy, w zależności, czego moja cera potrzebuje. Używam albo tego enzymatycznego od Clochee, który pozostawiam na 10 minut (cudownie rozświetla moją cerę <3), albo tego z Organique, również enzymatycznego, jednak już jest na wykończeniu. Jeśli chodzi o peeling z drobinkami to ten z d'Alchemy robi najlepszą robotę, nie jest zbyt agresywny, ale robi, to co trzeba. Tak jak pisałam wcześniej, czasem używam po prostu żelu myjącego z drobinkami, co również traktuję jako peeling. Po takim peelingu, który świetnie przygotowuje twarz pod dalszą pielęgnację spryskuję twarz tonikiem.


Zawsze po peelingu nakładam maseczkę, uważam, że wtedy moja cera jest idealnie przygotowana, żeby wchłonąć jeszcze więcej dobrego. Chyba moje przeświadczenie o skórze skłonnej do wyprysków i przetłuszczania najczęściej sięgam po maseczki oczyszczające. Mam wrażenie, że wtedy moja cera wygląda najlepiej. Jedna z moich ukochanych masek to Clochee oczyszczająca maska z glinką Ghassoul. Uwielbiam ją nałożyć i iść pod prysznic, czuję, że wtedy działa najlepiej, kiedy moje pory są potraktowane jeszcze ciepłą parą i maseczka może jeszcze więcej wyciągnąć. Jeśli potrzebuję dogłębnego oczyszczenia używam wtedy jednej z bardziej popularnych masek z Origins - Clear Improvement. Kiedy wiem, że mam większe wyjście - używam maski z Kiehl's z nasionami żurawiny (które zbierają resztki martwego naskórka) oraz kurkumą (która cudownie rozświetla). Wiem, że moja cera jest wtedy najlepiej przygotowana. Po ciężkiej nocy w pracy używam jednej z tańszych maseczek na rynku - witaminowej od Banii Agafi. Równie pięknie rozświetla cerę i dodaje jej energii, a do tego cudnie pachnie. Resztę maseczek używam już rzadziej, to są moje top of the top ;)
Dwa razy w tygodniu

Dwa razy w tygodniu lub częściej, w zależności od potrzeb cery używam peeling chemiczny, czyli kwas BHA i AHA z The Ordinary. Ma piękny krwisty kolor i za każdym razem jak go nałożę mój narzeczony pyta co ja nałożyłam i dlaczego go straszę :D Jednak nie za to kocham go najbardziej, a jednak za jego moc działania. Pięknie, nieco głębiej złuszcza naskórek. Jednak wiem, że to nie dla każdej cery - na pewno nie dla wrażliwej i naczynkowej. Moja normalna mocno na nią reaguje, a co dopiero wrażliwiec ;) Niestety przez moje problemy z układem pokarmowym raz na jakiś czas mam wysyp na policzkach i czole, z czym ciężko jest mi sobie z tym poradzić. Ten peeling robi cuda, bo zaskórniki i inne niedoskonałości znikają najszybciej tylko po nim. Pamiętajcie jednak, że kwasy to nie zabawa i trzeba robić to w kontrolowanych warunkach - nałożyć na max. 10 minut (za pierwszym razem nawet krócej), tylko na noc (kwasy nigdy na dzień!), a następnie należy nałożyć tonik i dobrą delikatną pielęgnację nawilżającą, która składowo nie będzie się kłóciła z tym składem. Wierzcie mi, ten peeling działa cuda. Sama jeszcze chciałabym przetestować od The Ordinary kwas salicylowy.


Koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze hity pielęgnacyjne? I czy macie już wypracowaną teorię na temat Waszej pielęgnacji ;)

Pozdrawiam,
Paulina

Garderoba kapsułowa #7daychallenge

$
0
0

Od jakiegoś bardzo dawnego czasu tworzę swoją wymarzoną kapsułową garderobę. Uwielbiam wstać i nie skupiać się zbyt mocno, co muszę założyć, a nadal wyglądać w tym dobrze. Zbieranie takiej szafy wcale nie jest łatwym wyzwaniem - atakujące zewsząd promocje, influencerki prężnie działające na instagramie, a czasem chęć kupienie czegoś innego niż zwykle (co kończy się nigdy nie zdjętą metką) jest zbyt silne. Ale mimo wszystko - mam swoje basiki, dobrze mi z tym, a czasem nawet usłyszę, że zawsze jestem dobrze ubrana. Mimo, że moja szafa jest jeszcze porządnie przepełniona, to staram się robić porządki, a taki challenge mam nadzieję, że wpłynie na jeszcze bardziej przemyślane zakupy ubraniowe.


Całe zamieszanie z garderobą kapsułową zaczęło się od oglądania The Anna Edit, myślę, że znacie ją z angielskiego youtuba. Świetnie dopasowanie podstawowe ubrania, z lekkim twistem, które świetnie nadawały się po prostu do narzucenia na siebie i wyjścia. Tak samo polska Instagramerka Somethingwhite pokazuje, że wcale nie trzeba popadać w wir zakupów, wystarczą przemyślane, dobrej jakości ubrania. Kocham też inspirować się Instagramerką Parafrazy, która ubóstwia koszule, tak jak ja! I ostatnio chyba znalazłam koszulę idealną, którą pokazuję Wam w tym poście. Uwielbiam też blogerkę Pracownia.minimalistki, która przy okazji jest projektantką wnętrz i pokazuje jak dobrze wyglądać, a także jak dobrze mieszkać w pięknych wnętrzach.


Ten challenge, o którym mowa w tytule, ma za zadanie wpłynąć na moje myślenie, że wcale nie potrzebuję dużo ubrań, żeby wyglądać dobrze i mieć przepełnioną szafę. Dlatego wybrałam 7 elementów garderoby, dzięki którym stworzę 7 zestawów na co dzień. Do challengu nie biorę pod uwagę bielizny, butów i ewentualnej kurtki, w razie załamania pogody, a także torebek. Myślę, że mam dosyć utrudnione zadanie, bo tydzień zapowiada się dosyć ciepło, a ja mimo to mam dwie pary długich spodni (ze względu na to, że wstając o 5 rano do pracy jest jeszcze troszkę chłodno). Nie przedłużając, napiszę Wam, co wybrałam.


1. Spodnie lniane H&M (aktualna kolekcja)


2. Spodnie jeansowe czarne przecierane Zara (stara kolekcja)


3. Spódnica biała plisowana Reserved (aktualna kolekcja)


4. Biała koszula bawełniana H&M (ciągle dostępna)


5. Koszulka bieliźniana czarna na ramiączka H&M (stara kolekcja)


6. Koszulka szara V-neck NA-KD (ciągle dostępna)


7. Sukienka czarna dopasowana Zara (stara kolekcja)


Z tych elementów przeliczyłam przynajmniej 9 outfitów, więc będzie ciekawie :) Mam szafę dwuczęściową, wszystko z jednej części przestawiłam do drugiej, a w tej pustej zostawiam tylko powyższe ubrania, żeby nie kusiło mnie zaglądanie do przepełnionej części. Wszystkie outfity będę pokazywać na instastories, myślę także o podsumowaniu i dodaniu filmu na IG-TV, co o tym myślicie? Bo ja mega lubię oglądać takie filmy właśnie w tym miejscu, aczkolwiek nie wiem czy mam tyle odwagi, żeby tak się pokazywać ;)

Wolicie garderobę kapsułową? Czy kochanie szał zakupów ubraniowych? Ja myślę, że we wszystkim trzeba znaleźć złoty środek :)

Pozdrawiam,
Paulina

Szczotkowanie ciała na sucho

$
0
0
Kto lubi szorować ciało? Brzmi to brutalnie, ale nie jest. Sama dostałam swoją szczotkę w tym roku na urodziny, czyli jakieś pół roku temu. Trzy miesiące zbierałam się, żeby regularnie zacząć się szczotkować. Jednak teraz - lubię to bardzo. Nie jestem od tego jeszcze uzależniona, ale nadal lubię to bardziej niż balsamowanie. 



Przeciwwskazania

Sama trochę bałam się zacząć używać szczotkowania, ze względu na dosyć poszerzone żyły w okolicy podudzi, a także naczynka na udach. Jednak jest to przeciwwskazanie względne, jak opisują to producenci różnych szczotek. A więc sama zaczęłam stosować. W związku z tym, że lubię drapanie (mizianie mogłoby dla mnie nie istnieć!), nie mogłam się oprzeć.


Zauważalne korzyści

Po pierwsze - relaks. Tak, tworzę sobie (choć jeszcze nieregularny) rytuał. A rutyna i rytuał powoduje u mnie maksymalne rozprężenie - po całym dniu, po całym tygodniu. Po prostu odpoczynek. Zaczynam od nóg, od kostek w kierunku ud i pośladków (a następnie robię tak z rękoma) - zawsze przesuwam w szczotkę w stronę serca i właśnie takie jest zalecenie producentów. Pozwala to rozszerzyć naczynia krwionośne i limfatyczne, co powoduje u nas właśnie uczucie "wypoczętych" nóg. Myślę, że zrozumieją mnie te osoby, które często odczuwają ból łydek.

Zdecydowanie zauważyłam także wygładzenie skóry, mam wrażenie, że szczotka lepiej usuwa martwy naskórek niż niejeden peeling. Jednak na to trzeba poczekać troszkę czasu i używać szczotki regularnie. Za wygładzeniem idzie także zapobieganie wrastaniu włosków po goleniu/woskowaniu. U mnie był to dość regularny, choć nieuciążliwy problem przy depilacji woskowej. Teraz co prawda wróciłam do maszynki, żeby pozbyć się włosów raz na zawsze (epilacja laserowa), ale zauważyłam zdecydowaną poprawę w tej sferze.

Jędrność też jest ważnym aspektem tej sprawy. Ja raczej nie mam z tym problemu, choć umięśnionych nóg i ciała nie posiadam. Mimo to, całkiem fajnie skóra w najbardziej newralgicznych dla mnie miejscach się poprawiła - mowa tu o udach i brzuchu.


Moja szczotka

Moją szczotkę dostałam od przyjaciółki, przyszłej świadkowej <3 Nie wiem jakimi kryteriami się kierowała wybierając szczotkę. Niemniej zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona takim prezentem. Szczotka pochodzi ze sklepu Lullalove i jest wykonana z włosia roślinnego. Wystarczy raz na jakiś czas umyć ją wodą i mydłem, żeby pozbyć się martwego naskórka. Nie jest trudna w pielęgnacji. 


Jak pielęgnujecie swoje ciało? Lubicie je szczotkować czy to dla Was całkiem nowa sprawa?

Pozdrawiam,
Paulina

Ulubione polskie marki vol.1

$
0
0
Z początkiem pandemii polska gospodarka niestety zaczyna upadać. Warzywniaki, spożywczaki, małe sklepiki... A mam wrażenie, że to dopiero początek. Sama epidemia nie spowodowała, że ten post się zrodził, bo sam pomysł całej serii o polskich markach był we mnie już od poprzedniego roku. Epidemia jest tylko zapalnikiem. Pokażę Wam dziś moje ulubione marki polskie, tym razem modowe, które pewnie większość z Was zna. A jeśli nie, trzeba to nadrobić. Marki nie należą do najmniejszych, ale zdecydowanie do wartych zapoznania.




Chylak bags

Kojarzycie te najbardziej znane torebki-półksiężyce, albo bardzo proste podłużne skórzane czarne torebki z dwoma małymi troczkami na przedzie? Tak, większość to podróbek tej marki. Polska projektantka Zofia Chylak stworzyła tę markę od samego początku. Począwszy od projektu aż po nadanie im swojego imienia. Społeczność freaków modowych piszczy i czeka na każdą nową kolekcję. A zanim na kolekcję to wcześniej na listy oczekujące na torebki klasyczne na krótkim ramieniu. Sama na taką czekam w wersji krokodylowej. Moje serce podbiła także torebka-kubełek o zyg-zakowatej fakturze. Sama w kolekcji mam ten półksiężyc ze zdjęcia, a także mini worek o fakturze pytona. Moje dwie ukochane, które w pewnym momencie nosiłam praktycznie non-stop. Teraz je oszczędzam, szkoda mi na takie normalne codzienne wychodzenie. Same torebki się nie niszczą, trzymają się bardzo dobrze. Nie mogę im nic zarzucić, po takim czasie eksploatacji.
W kolekcji mam jeszcze etui na karty z suwakiem. Nie ma nic lepszego na podmianę ze zwykłym portfelem. Szczególnie, że klasyczny portfel nie zmieści się do torebki-półsiężyca. Ale minimalizm zaczyna sięgać nawet do portfela - coraz mniej potrzebuję na co dzień, dlatego przestawiłam się na etui.



Umiar

Chyba najmniej znana marka z trzech wymienionych, natomiast dla fanek rodu Carringtonów, nie będzie ona zaskoczeniem. Tak, biżuteria Umiar została w całości wykorzystana do Netflixowego serialu Dynastia. Z resztą - zerknijcie na instagram marki - w zakładkach instastory możecie zobaczyć sporo zdjęć z planu. Więc jeśli jesteście mega fankami Dynastii musicie znać Umiar.
Filozofią marki, jak sama nazwa wskazuje, jest minimalizm, nowoczesność. Proste formy, klasyczne formy, z nutą ekstrawagancji. Tak właśnie określiłabym tę markę. Piękne kształty biżuterii podkreślą każdy minimalistyczny outfit. Ja w swojej kolekcji mam tylko jedną sztukę biżuterii, czyli naszyjnik Selma w złoceniu. Zażyczyłam go sobie pod choinkę w ubiegłe święta i jestem najszczęśliwszą posiadaczką tego małego cudu. Piękna kropla wody, delikatnie podkreśla dekolt. Nie jest nachalna, a przede wszystkim - w moim stylu.



MLE Collection

Kasię Tusk zna chyba każdy. Polska blogerka, córka najbardziej znanego polityka, twórca marki MLE Collection. Kolejna marka, która pochwala minimalizm i naturę. Uwielbiam, kiedy marka tworzy swoje projekty w różnych odcieniach i materiałach. Sukienkę ze zdjęcia mam jeszcze w jednym kolorze (czarna w kolorowe kwiaty).  Wiem, że wyszła także wersja biała w czarne kropeczki i karmelowa w białe kropeczki. Wierzcie mi - żałuję, że ich nie mam. Jakość, krój, materiał... kocham najbardziej! Ale nie są to moje jedyne ubrania od Kasi. Posiadam jeszcze dwie sukienki, jedna bardziej elegancka, druga bardzo letnia, a także dwa swetry. Uwielbiam i czekam co piątek na nowe produkty w sklepie.



Znacie marki, o których wspomniałam? Jaka jest Wasza ulubiona polska marka? Kontynuacja na pewno będzie, zastanawiam się nad opcją z produktami z różnych kategorii, albo stricte kosmetyczne. Co Wy na to?

Moje ślubne dodatki

$
0
0
Nigdy nie sądziłam, że dwa dni przed ślubem będę publikowała tutaj post. Ale muszę zająć czymś myśli, bo ekscytacja jest bardzo duża. Koronawirus bardzo pokrzyżował plany, ale wyłuszczyliśmy z nich wszystko, co tylko można. Chociażby postawiliśmy na to, żeby się dobrze czuć w tym dniu i nie ograniczać, jeśli chodzi o nasze ulubione dodatki. I dziś moje minimalistyczne dodatki chcę Wam pokazać.



Jeśli chodzi o moją biżuterię ślubną to postawiłam na klasyczny minimalizm. Ale w moim przypadku nie mogło być inaczej. Uwielbiam styl klasyczny, więc nie wyobrażam sobie biżuterii całej w cyrkoniach lub diamencikach. Wystarczy mi ten jeden diament, na moim pierścionku zaręczynowym. Pereł też nie chciałam na siebie nakładać, chociaż przez chwilę o nich myślałam. Postawiłam na kolczyki Cherry z Rosa Chains oraz sztywną bransoletkę od Matyldy Zielińskiej. Chyba tylko najbliższe osoby wiedziały jak duży problem miałam z doborem biżuterii - w sklepach jak tylko powie się biżuteria ślubna to przynoszą okropne świecidełka. Ale dobrałam i jestem dumna i szczęśliwa, że będzie tak klasycznie.


Coś, czego nie może zabraknąć Pannie Młodej to perfumy. I tak samo jest u mnie - mój ukochany zapach, a na równi tak samo ukochany zapach mojego przyszłego męża. Czasem mi mówi, że zakochał się w zapachu, a nie we mnie. Wcale bym się nie zdziwiła, bo sama ubóstwiam klasyczną wersję Chloe. Dlatego nie mogło jej zabraknąć w TYM dniu. 


Myślę, że każda Panna Młoda musi zrobić sobie jakieś selfie z tego dnia :D A na pewno ja! Także na ten dzień mam cudowną obudowę od Ideal Of Sweden. Delikatna, biało-beżowa obudowa bardzo wpasuje się w klimat ślubny. Wygląda jak masa perłowa, albo po prostu perły. 
Na hasło "paulinablog15" macie 15% zniżki <3


Coś, dzięki czemu będziemy mieć pamiątkę na lata to maseczki. Wiemy, że już nie musimy ich mieć, ale symboliczne zdjęcie będzie nam przypominało jak trudno było przebrnąć przez ten czas, kiedy nasze marzenia były całkowicie sprzeczne z rzeczywistością. Nasze maseczki są z Echo Shop, bardzo lubię tę polską markę, a poznałam ją właśnie dzięki maseczkom. Okazuje się, że Echo prowadzi sklep z odzieżą. 


Na sobie w tym dniu będę miała szlafroczek od Robes Letters. Bardzo polecam, jakość hatfu jest nieziemska!


Paznokcie robiła mi zaprzyjaźniona manicurzystka :) Kolor, o który było tyle pytań to Luxio Ivory. 


Buty, które będę miała na sobie to sandałki z Aldo. Pokazywałam je już na Instagramie. Są bardzo wygodne, na szerokim słupku. Mają kolor idealnie pasujący do sukni i paznokci - złamaną biel.


To do zobaczenia, z nowym już nazwiskiem i innym stanem cywilnym <3
Pozdrawiam,
Paulina